zbiór opowiadań
Pierwsze wrażenie
(9/10)
Adres jest trudnym
ciągiem liter, który mój mózg automatycznie ignoruje, nie przejawiając chęci
połączenia ich. Dlatego też od razu kopiuję go i sprawdzam, co się za nim
kryje. Miłe zaskoczenie! Jak tu ładnie, kolorystycznie przyjemnie dla oka!
Dosyć zabawny rozdźwięk
wywołał we mnie tytuł „Z Nesiaczkowej szuflady.”, bo to takie zwykłe i proste w
odbiorze, że aż zaskakujące przy tak karkołomnym adresie. Co do tego drugiego,
to szybko dowiaduję się z nagłówka, że składa się on w istocie z dwóch słów:
„Cantilena Inhonesta”, co jest już dużo bardziej przystępne. Nie dość, że
jestem w stanie bezboleśnie przeczytać, to nawet ulegam zaciekawieniu i
wyszukuję tego znaczenie. „Piosenka nieprzystojna”, aha. Powinnam to wiedzieć? Z ukłuciem
niepokoju przeglądam w pamięci lekcje ze średniowiecza, ale nic takiego sobie
nie przypominam, mam więc nadzieję, że to nie jakaś luka w moim wykształceniu,
której miałabym się wstydzić…
W normalnych warunkach
uznałabym nagłówek za ziejący pustką, ale tutaj tło jest bardzo ozdobne, więc
całość się dobrze komponuje. Naprawdę milutko mi się na to patrzy i dobrze się
tu czuję. Zastanawiam się, czy czcionka nie wygląda za ogromnie w większości
ekranów. W moim netbooku czyta się ją bardzo dobrze, więc… może nie będę
narzekać. Jedno miejsce, w którym nie muszę używać „Ctrl+”, zatem jeśli Tobie
też tak odpowiada, cieszmy się obie.
Z początku nie
zwróciłam uwagi, więc to się chyba jako pierwsze wrażenie nie liczy, ale… och!
Pralinki koło tej maszyny do pisania! Jakie nagle dobre uczucia we mnie
wywołały, wyobraziłam sobie siedzenie z laptopem, twórcze działanie na Wordzie
i wcinanie czekoladek…
Treść (24,75/30)
Czuję swego rodzaju
dumę, że jestem pierwszą oceniającą, która się bierze za te teksty. :) Wydają
mi się takie dziewicze przez to; ja Ci teraz coś napiszę, Ty być może uznasz to
za przydatne i coś pod moim wpływem zmienisz, więc następnym oceniającym
dostaną się wersje już mniej pierwotne i „nieprzetworzone”! Nie wiem czemu, ale
naprawdę mnie to cieszy, zwłaszcza że nie mogę rzucić okiem na niczyje
wcześniejsze opinie, a przez to i ulec sugestii żadnej.
Podzieliłam się moją
radością, więc mogę przejść do rzeczy.
Władek
i papierosy
Jedyna całkowicie obyczajówka. Pomysł ciekawy: papierosy łączące ludzi bardziej niż jakiekolwiek więzi („przyjaciele od papierosów”). Realizacja podeszła mi mniej.
Jedyna całkowicie obyczajówka. Pomysł ciekawy: papierosy łączące ludzi bardziej niż jakiekolwiek więzi („przyjaciele od papierosów”). Realizacja podeszła mi mniej.
Jest to opowiadanie
oparte na gadaniu i paleniu. Zmieniają się sytuacje, lokalizacja i… marki
papierosów. Zaimponowałaś mi szerokim rozeznaniem w tychże, a ta ich
różnorodność, jakość lepsza i gorsza, inne właściwości — to dla całości fajny
smaczek.
To, co jeszcze według
mnie się udało, to nienachalne tworzenie tła. Poważniejszych opisów miejsc
tutaj nie uświadczymy, bo nie o to chodzi, ale w kliku konkretnych słowach
określasz otoczenie bohaterów. Nie jest więc tak, że biedactwa nie mają się
gdzie podziać i jakąś pustkę zadymiają, tylko wyłania się nam codzienność i
najzwyklejsza przestrzeń, w której mogą poruszać się licealiści.
Przy takiej formie, logicznie na pierwszy plan wysuwają się postacie i dialogi. Dlatego powinny one być najmocniejszą stroną, a nie są! Przede wszystkim główna bohaterka, Mila, przyszła polonistka i jej kwestie-koszmarki. Nie wszystkie, oczywiście, jednak wiele z jej wypowiedzi kłuje w oczy nienaturalnością. Po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić w żaden sposób, jak ona to mówi… Rozumiem chęć wykreowania jej jako osoby przeczulonej na punkcie poprawnej i ładnej polszczyzny, ale czasami to wyglądało karykaturalnie. Pierwsze z brzegu: Możesz mieć swoje zdanie, ale ja mam swoje i póki nie użyjesz konkretnych argumentów, raczej mnie nie zmusisz, bym przyjęła twój punkt widzenia. Mało nie spadłam z krzesła. Nie ze śmiechu, tylko… jakoś wstrząsnęło mną to!
Przy takiej formie, logicznie na pierwszy plan wysuwają się postacie i dialogi. Dlatego powinny one być najmocniejszą stroną, a nie są! Przede wszystkim główna bohaterka, Mila, przyszła polonistka i jej kwestie-koszmarki. Nie wszystkie, oczywiście, jednak wiele z jej wypowiedzi kłuje w oczy nienaturalnością. Po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić w żaden sposób, jak ona to mówi… Rozumiem chęć wykreowania jej jako osoby przeczulonej na punkcie poprawnej i ładnej polszczyzny, ale czasami to wyglądało karykaturalnie. Pierwsze z brzegu: Możesz mieć swoje zdanie, ale ja mam swoje i póki nie użyjesz konkretnych argumentów, raczej mnie nie zmusisz, bym przyjęła twój punkt widzenia. Mało nie spadłam z krzesła. Nie ze śmiechu, tylko… jakoś wstrząsnęło mną to!
Czasami
brakowało mi po prostu opisu, że coś zostało powiedziane konkretnym tonem, w
jakiś sposób.
Za to fajnie
wypowiada się Władek, raczej nie miałam zastrzeżeń. Jest dla mnie bardziej
przekonujący, może dlatego, że więcej znam takich Władków niż takich Mil?
- Ojej, dziękuję.
– Byłam szczerze zdziwiona, ale że zawsze też łasa na komplementy, to od razu
zapałałam do Władka wielką sympatią. – A co ty myślisz o Teyi? — A tam, żeby od
razu wielką? Dopiero co była mu raczej niechętna. Większą może.
Przez całe opowiadanie
miałam problem z najlepszą przyjaciółką. Z pierwszego fragmentu na jej temat
zrozumiałam, że jest nią Teya:
- Ja ją lubię, chyba… Wiesz, mamy
gorsze i lepsze momenty… - mruknęłam z konsternacją. [o Tei]
Drzwi składziku otworzyły się z rozmachem. Do środka wpadła moja najlepsza
przyjaciółka. [odruchowo kojarzę zwrot „najlepsza przyjaciółka” jako
omówienie zastosowane dla uniknięcia powtórzenia]
Później to przekonanie, że najlepszą
przyjaciółką jest Teya ciągnęło się za mną przez pewien czas, wprawiając w wielką
konsternację, gdy stało się dla mnie jasne, że to jednak dwie różne osoby… Zawahałam się więc, kim ta
dziewczyna w takim razie jest??? Ta duża wątpliwość doprowadziła do tego, że w czasie
rozmowy przy matmie nabrałam chwilowego przeświadczenia, że może tak naprawdę
chodzi o Milę i że ta gra, którą wymyśliła dla Władka polega na tym, żeby się kolega
zorientował, iż nie ma żadnej przyjaciółki, a „pewne uczucia” do niego żywi
sama główna bohaterka. Oczywiście zorientowałam się, że była to gra słowna oparta
na zmuszeniu Władka do skonstruowania pełnego pytania, jednak ta „najlepsza
przyjaciółka” na każdym kroku wybijała mnie z rytmu!
Nazwałam ją przyjaciółką-widmo. Pojawia się bowiem tylko raz, słychać o niej, ale nie widać… Bezpośrednio nie widać co prawda też Tei, ale ona przynajmniej wchodzi w jakieś
jawne relacje z obojgiem najważniejszych bohaterów, no i ma imię!
Nie rozumiem na
przykład, czemu Mila tak przeżywa brak zainteresowania Władka jej przyjaciółką?
Czy chodzi tylko o nielojalność, o to, że spotyka się on z Teyą, z którą Mila
jest pokłócona, a nie chce jej kochanej, najbliższej osoby? Czy też to jej
własna zazdrość o Władka? Non stop miałam wrażenie, że to ona jest zakochana we
Władku, bo tej przyjaciółki rzekomego zainteresowania nie widać żadnym sposobem,
nikt nic nie mówi o żadnym spotkaniu, na którym byliby oni oboje, no po prostu
nic, pustka totalna! O relacji z Milą nic ponad to, że jest jej „najlepszą
przyjaciółką”, co się powtarza jak mantra, natomiast jakiekolwiek wnikanie, czy
mają akurat lepszy czy gorszy czas w przyjaźni — tego już nie ma, takie
zagłębianie dotyczy już tylko relacji z Teyą, to Teyę wyciągała z depresji, z
Teyą się kłóciła, lubiła mniej albo bardziej. Coś się działo.
Przez to najlepsza
przyjaciółka Mili została przyjaciółką-widmo. Widmo, jak to widmo, męczyło mnie
cały czas, wprowadzało w ślepe zaułki i frustrowało, że ja z tego opowiadania
tak nic nie rozumiem, tak się gubię!
2,25/5
2,25/5
14 stycznia 1770
Krótkie, ale
sympatycznie się czytało. Nie wydawało mi się, że mnie coś może zainteresować w
quasi-historycznym opowiadaniu o Czartoryskich, a tu miła niespodzianka! Ta
przemiana w patrzeniu księcia na żonę mnie zauroczyła i dziwność całej tej
sytuacji… tak było naprawdę?
Czasami w kwestiach
stylizowanych na archaiczne czy też w ogóle stylu pisania coś mi nie do końca
pasowało, ale ciężko jakiś konkret wskazać, a tym bardziej cokolwiek doradzić,
gdyż wielkim obyciem z historycznymi powieściami nie mogę się poszczycić.
Póki kobieta się nie pojawiła, Adamowi Kazimierzowi niemal zupełnie udało się zapomnieć, co działo się w gościnnym na parterze i prawie uspokoić.
Nawet jeśli udało mu się prawie
zapomnieć, to z tym rzekomym spokojem polemizowałabym. Moim zdaniem Adam
Kazimierz był bardzo niespokojny. Właściwie dziwiło mnie to, że żona rodzi, a
on zamiast myśleć o niej, truje się wspomnieniami z koronacji Stanisława
Augusta, przeżywa jakieś problemy ambicjonalne. Przyjęłam wersję, że usilnie
chciał nie myśleć o przychodzeniu na świat dziecka będącego owocem romansu
Izabeli z Repninem, więc odczuwane napięcie przeniósł na zadręczanie się innego
rodzaju. Zaabsorbował się równie gryzącymi myślami, ale na inny temat. Dlatego
to prawie-uspokojenie wydaje mi się nieodpowiednie.
Zastanawiam się, czym
Adamowi Kazimierzowi ten Repnin groził, o co go Adam podejrzewał, że postanowił
go szpiegować w tak desperacki sposób?
Wróciwszy do swojej sypialni, nie mógł zasnąć aż do świtu. Wcześniej nawet lubił Nikołaja. Co się zmieniło? — Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawia? Skoro tak zasadniczo nie miał do niego zaufania, że wysłał własną żonę na przeszpiegi, to chyba coś się zmieniło radykalnie — jeszcze zanim poczuł zazdrość o Izabelę. O ile kiedykolwiek go lubił, to prawdopodobnie zdążył znielubić przed posunięciem się do tego podstępu, a późniejszy romans tych dwojga (nawet jeśli zaplanowany przez A.K.) co najwyżej pogłębił niechęć do „rosyjskiego lisa”.
Do narodzin
małego Adama Jerzego średnio mi się to opowiadanie podobało, nie bardzo
rozumiałam, o co chodzi i jakoś nie wierzyłam, że fabuła dokądkolwiek zmierza… Niemniej,
to zdarzenie jest momentem kulminacyjnym, po którym robi się coraz zabawniej, a
wszystko zdaje się nabierać większej spójności i sensu. Już reakcja „świeżo
upieczonego tatusia” na oczekiwaną przez wszystkich wiadomość mnie
rozśmieszyła, kiedy tak się przeraził: Boże
drogi, chyba nie chcieli mu winszować?
Później jest
jeszcze kilka takich komicznych momentów, w ogóle robi się swobodniej, a nawet
rozczulająco… Rozmowa małżonków to szalenie ciekawy moment. Dopiero wtedy
możemy przyjrzeć się z bliska ich relacji i układowi. Nawet jeśli to związek
daleki od ideału, a oni sami są bardzo ludzcy, niepozbawieni przywar, to mimo
wszystko zdaje się działać. Co więcej, coś ulega zmianie…
Ostatnia
linijka wymiata! Uśmiech miałam na twarzy i takie pogodne ciepełko odczuwałam w
środku, skończywszy czytanie tego opowiadania.
3,75/5
Mężczyźni, psy i koty
Zdziwiło mnie
wykorzystanie kilku takich samych motywów świata przedstawionego, jakie
pojawiły się w Zawsze pomiędzy i Pretty Plastic Woman. Demony (w jednym i drugim), Kocia Dzielnica (w „Z”), dwa
słońca (w „PPW”). Jakbyś sobie stworzyła jedną bazę do opowiadań
fantastycznych. Niespecjalnie mi to przeszkadzało, ale zaciekawiło i uznałam za
dość zabawne.
Chciałaś, żeby zwrócić
uwagę na bohaterów, a ja najbardziej zapamiętałam opisy miejsc i klimat z tego
opowiadania. Klimat lekko mroczny, trochę duszny, trochę nadmorski… Oczywiście,
postacie też się w to wpisują i zapewne przyczyniają do całościowego odbioru,
bo nie są bynajmniej miłe, pogodne ani sympatyczne.
Dużo się dzieje poza
główną akcją: powracające wspomnienia, traumy, tęsknoty, spłacany dług. Trochę
odkrywasz przeszłość Dejana, ale wiele rzeczy ma chyba pozostać nigdy nie
wyjaśnionych. 15 lat temu wykładał na Akademii Gwardii Niezależnych Narodów i
wyznał miłość tajemniczej Irie, 5 lat temu walczył w Cesarskich Ogrodach i
rozstał się z ukochaną. Ma jakiś dług u Lesedi, córki zmarłego przyjaciela,
który zwraca wypełniając pewne zlecenia dla jej przyjaciół. Lesedi miała coś
wspólnego z Iseiem i czegoś nie może mu wybaczyć. Ów Isei ma burdel (?), w
którym siedziała u niego Elisabeth (???). Właściwie już nie wiem sama, w jakim
celu ona tam… spędzała czas. Początkowo wywnioskowałam, że jest kolejną
wykreowaną przez Ciebie prostytutką (co by zdradzało upodobanie do takich
bohaterek), a po przeczytaniu do końca i dłuższym namyśle podałam ten wniosek w
wątpliwość — może ona po prostu ma romans z tym całym Iseiem? Od razu
podkreślam, że druga wersja jest według mnie lepsza. Elisabeth — uwodzicielska
czternastolatka romansująca z dużo starszymi od siebie mężczyznami, jest dla
mnie o niebo ciekawszą postacią niż Elisabeth — czternastolatka-dziwka, będąca
na dodatek kolejną dziwką w Twojej twórczości… O ile duch prostytutki z Zawsze pomiędzy ładnie się wpasowuje w
całość, a Mia z Pretty Plastic Woman po prostu musi mieć taką rolę,
żeby opowiadanie trzymało się kupy, to Elisabeth jest to niepotrzebne.
Tymczasem fabuła skupia
się na zleceniu, które przyjął Dejan w ramach spłaty długu Lesedi. To jest
właściwie mało ciekawe, nie wiem, czy w ogóle nazywać głównym wątkiem
poszukiwanie profesora i skradzionego przez niego artefaktu. Myślę, że stanowi
on bardziej pretekst, żeby Dejana ruszyć z miejsca, pokazać te wszystkie jego
uczucia, wspomnienia, relacje z ludźmi. Głównie z Elisabeth.
Muszę się trochę
poskarżyć na niedopowiedzenia. Szanuję te zastosowane do przeszłości, bo
„niejasne dzieje Dejana” dodają korzystnej tajemniczości tej całej historii.
Niemniej, uważam, że przy takim zabiegu najlepiej by było, gdyby to wszystko,
co jest na wierzchu — teraźniejsze — pozostało w pełni klarowne. Doskwierał mi
brak wiedzy, na czym polega praca Dejana (nic mi to nie mówi, że jest
najemnikiem), kim rzeczywiście jest Elisabeth, o co chodzi z tym biurem (po co
im ono?). Zagadkę stanowi dla mnie także końcowy liścik Lesedi (o co ona się
tak wkurza?) i pierścionek, który został załączony.
Bohaterowie są
interesujący o tyle, że ciężko doszukać się wśród nich jakiejś autentycznie
pozytywnej postaci. O Lesedi można powiedzieć, że jest neutralna, a reszta?
Dejan bywa po prostu chamski, Vesna charakteryzuje się złośliwością i prowadzi
bar, w którym serwuje paskudne, nieświeże potrawy, Elisabeth to półdemoniczna
kotka — zmysłowa i sprytna; do tego ślepo zapatrzona w swojego profesora
studentka, jej niezbyt uprzejma matka, która udaje, że nie ma z nią kontaktu
oraz prosta handlarka, którą ciekawie kreujesz w króciutkim fragmencie. Oni nie
są tacy „ogólnie do polubienia, ale z kilkoma wadami, żeby wypaść bardziej
realistycznie”, tylko „raczej nie do polubienia”. Przypuszczam, że takich ich
chciałaś stworzyć, więc udało Ci się. Warto się też przyjrzeć Dejanowi w
relacjach: po pierwsze, z siostrą bliźniaczką i to jest pełna zgryźliwości współzależność,
a po drugie — z Elisabeth. To, jak ona go uwodzi, a on stara się jej oprzeć i
boi się, że mógłby znowu przeżyć stratę kochanej osoby, i to, że jest od niej
starszy o chyba trzydzieści lat, może ponad, nadaje pewnego charakteru całemu
opowiadaniu.
Na koniec wspomnę o
mojej absolutnie ukochanej rzeczy: pierogach Vesny! To, w jaki sposób stworzyły
klamrę kompozycyjną, gdy Elisabeth i Dejan wrócili po trzech dniach, jest bez
dwóch zdań Twoim najlepszym pomysłem. :)
4,25/5
Dziwny przypadek Jagody Waśkowicz
Na początku źle mi się
czytało i to bardzo, zgrzytało jak cholera. Potem zaczęło się robić i płynniej,
i ciekawiej. Wciągnęłam się w ten dziwny Jagódkowy życiorys. Ujęło mnie jej
beznamiętne doświadczanie życia: z pożaru uratowała kota i nie przejęła się za
bardzo, że mogła zginąć albo że ktoś jeszcze może w budynku być (teoretycznie opuszczonym,
ale przecież mógł tam spać jakiś bezdomny), nawet nie pomyślała o zadzwonieniu
po pomoc; pękło jej coś w nodze, to nawet nie pisnęła, tylko najpierw zlokalizowała
źródło bólu (ostrego!), potem grzecznie zgłosiła się do nauczycielki; pokłóciła
się z najlepszą i w zasadzie jedyną przyjaciółką, to zaczęła rozglądać za inną…
Skoro przy tym jesteśmy, zdezorientowało mnie Milkowo-Zuziowe pomieszanie w
poniższym fragmencie.
To na swój sposób urzekło Jagodę,
tak samo jak ciemne włosy Milki i
tego samego koloru niewielkie, ale pełne życia oczy. Sama oczywiście nigdy nie
zaprosiłaby do siebie nowej koleżanki, ale pomogła trochę nowa wychowawczyni.
Nakazała Zuzi pomoc nie do końca
sprawnej Jagodzie, która wciąż nie mogła pozbyć się dwóch szarych kul. A że Zuzia mieszkała po drodze, z chęcią
pomogła nieść plecak Jagodzie. Nietrudno było zwabić ją na placek z rabarbarem.
Uważam, że
to opowiadanie wymaga jeszcze dopracowania w wielu miejscach i rozwinięcia,
jednak należy do ciekawszych i oryginalniejszych, z jakimi spotkałam się w
sieci. Co powinnaś rozwinąć? W moim odczuciu końcówka jest słaba, tworzy swego
rodzaju… nagły fabularny spadek. Nie wiem, czy takie pojęcie występuje w
jakiejkolwiek terminologii, ale spróbuję Ci wytłumaczyć, co mam na myśli. Otóż
życie Jagody się miarowo toczy, różne rzeczy się zmieniają, a Jagoda wciąż
podąża do przodu bez głębszych wzruszeń. Tymczasem po nawiązaniu przyjaźni z Milką
następuje takie łup! i wszystko gna w dół, w dużym skrócie ku końcowi. Jakby Ci
się niechcący skasował jakiś dłuższy akapicik w Wordzie. Znajomość z Asią
zajęła sporo objętości i czasu opowiadania, a biedną M. streszczasz w
kilkunastu linijkach. Przydałby się jakiś epizod z wspólnych przeżyć dziewczyn,
coś, co by nadawało realny kształt ich przyjaźni z punktu widzenia czytelnika. Z
Asią Jagodę łączy dużo: magiczne próby unicestwienia pijaka, wychodzenie na
podwórko, zmiana wyglądu Jagody pod wpływem przyjaciółki, wykopywanie dżdżownic
z piaskownicy. A o Milce tylko: Razem
spaliły pierwszego papierosa i pierwszą trawkę. I już.
Sam przeskok
lat studiów, narzeczeństwa i początków małżeństwa jest całkiem przyzwoitym
zabiegiem z racji ironicznego kontrastu, dodatkowo podkreślonego przez
Behemota. W związku z nim wszelkie wcześniejsze zdarzenia tym bardziej
utrzymałabym w dotychczasowym tempie, aby dopiero na Tomku zawiesić ton i po
treściwym potraktowaniu późniejszego okresu życia, zaskoczyć niezwykłą przemianą
Jagody.
Drugoplanowe
postacie są fajne, bo dają się zapamiętać dzięki pewnym charakterystycznym szczegółom
i szczególikom. Nauczycielka to trochę tragiczna (albo tragikomiczna) bohaterka
ze względu na wypadek na wsi jej niedoszłego narzeczonego i własną przedwczesną
śmierć, doktor Skowytek jest tak uroczy jak jego nazwisko, Asi wartość tkwi w
profilu, który stał się obiektem kultu Jagódki, a Milka… ciekawie się zaczęła.
Na tej malutkiej przestrzeni jej poświęconej w opowiadaniu zmieściły się
całkiem interesujące kwestie, padające z jej ust.
Główna
bohaterka jest kreowana przede wszystkim poprzez sytuacje i różne zdarzenia — to, jak na nie reaguje — oraz przez porównania do ognia. Narracja też zdaje się
podkreślać jej sposób odbierania świata. Spoglądając oczami Jagody Waśkowicz,
cały czas widziałam Nowy Tomyśl zachmurzony, z niepokojącym mlecznym niebem i w
gamie kolorystycznej z Mary i Maksa. Nie
wiem czy oglądałaś, ale to taka świetna animacja, którą mi w klimacie Twoje
opowiadanie bardzo przypominało.
Ogólnie
pozytywnie, ale podkreślam, że według mnie można jeszcze niemało z Dziwnym przypadkiem… zrobić i więcej z
niego wyciągnąć.
4,5/5
Pretty Plastic Woman
Nie wiem, czy jedno z
Twoich najlepszych, ale z pewnością jedno
z moich ulubionych. Bardzo w moim klimacie i te postacie! Cała plejada
kolorowych dziwaków. Piszesz we wstępie, że elementy magii są tak naprawdę
najmniej ważne w tym opowiadaniu i coś w tym jest, ale z pewnością stanowią
„miłą dla oka” dekorację. Rozumiesz, ładne tło dla wyobraźni.
Ujął mnie również tytuł — jest chwytliwy i fajnie nawiązuje do opowiadania w taki sposób, że dopiero
pod koniec okazuje się, o co chodzi. Zresztą, sama końcówka jest świetna.
Zaskoczyła mnie i rozbawiła, ale nie tylko, bo też podkreśliła to, co chyba w
całym opowiadaniu chciałaś pokazać.
Otóż Mia — Twoja główna
bohaterka — posiada pewną głębię, przeszłość i w ciągu całej opowieści
przechodzi przemianę, ale zanim o tym, chciałam powiedzieć o dużym
niedociągnięciu w jej kreacji — ona nie wygląda! Próbowałam doszukać się
jakichś opisów, przeglądając drugi raz tekst, ale jedyna informacja, jaką mi
się udało zdobyć, to że dziewczyna jest rudowłosa, co zaznaczasz przy
porównaniu z czarownicą. Jeśli gdzieś jeszcze znajdują się wzmianki o cechach zewnętrznych
Mii, to najwyraźniej za mało uwypuklone, bo mam pustkę w głowie, kiedy o tym
myślę.
Teraz kwestia
najważniejsza, mianowicie przemiana głównej bohaterki. Następuje ona we
właściwym momencie, czyli kiedy dziewczyna ma totalnie dość wszystkiego, co się
odbija na jej pracy — w związku z tym Ciotka wysyła ją w drogę. Pierwsza osoba,
którą spotyka Mia, to docelowa czarownica. Ciekawe jest to, że na prośbę
dziewczyny o ofiarowanie innego życia odpowiada wymijająco i początkowo
wywnioskowałam, że się nie zgodziła, jednak w gruncie rzeczy to od jej drobnej
„propozycji pracy” zaczyna się coś nowego i lepszego dla dziewczyny. Tym samym
prostytutka z traumą z dzieciństwa, pozbawiona chęci do dalszej egzystencji,
zaczyna widzieć jakąkolwiek przyszłość dla siebie i poznawać dziwnych
przyjaciół, którzy stają się murem dla ponurych myśli.
Można powiedzieć, że ta
barwna gromadka przywraca kolory jej życiu. Brzmi to banalnie, ale wyszło
wdzięcznie pod Twoim piórem.
Ostatecznie pokazujesz,
że Mia to właśnie nie taka pusta, ładna maszyna do zarabiania pieniędzy, tylko
kobieta, która pomimo że wylądowała w takim miejscu, w jakim wylądowała, ma
życie w sobie i przed sobą. Pewnie marne to podsumowanie, ale sama wiesz
najlepiej, co chciałaś przekazać.
Moim ulubieńcem,
naturalnie, jest Jack Aiken. Jeju, ja go pokochałam od pierwszego wejrzenia!
Udało Ci się zauroczyć mnie tą postacią, jeszcze zanim wyszło na jaw
zauroczenie głównej bohaterki — myślę, że to najlepiej świadczy o sukcesie
kreacji naukowca. Tony, Zolkin i wiedźma wzbudzają sympatię, chociaż nie są bez
skazy. Czarownica jest szorstka i nieprzyjemna, ale to właśnie ona pomaga Mii,
Tony — przekomiczny, kiedy usilnie odtrąca troskę przerażonej dziewczyny i
sugeruje jej postradanie zmysłów, a Zolkinowi nie można do końca zaufać. Te
wady są — zdecydowanie — ich siłą.
Mam jedno zastrzeżenie do Tony’ego.
Poznany przez nią chłopiec był
bardzo dzielny. Raz był w pełni sił, innym razem leżał w łóżku, cały
posiniaczony i z połamanymi kończynami. Mimo wielkich trudów, Mia nie potrafiła
od niego wyciągnąć, co się dzieje z jego organizmem.
(…)
Próbowała
więc dowiedzieć się czegoś od dziwnego sklepikarza, ale ten zaproponował jej
całkiem poważny układ.
-
Gdyby Tony pozwolił mi odpowiedzieć na to pytanie, na pewno bym to zrobił. Ale
nie za darmo.
-
Czego chciałbyś w zamian? – spytała.
-
Poznać twój sekret, oczywiście!
Mia pokręciła zdecydowanie głową.
Nie, nie była gotowa o mówieniu [sic!] o swojej mocy.
Po pierwsze, układ nie ma dla mnie sensu. Zolkin stawia dwa warunki: pozwolenie Tony’ego i wyjawienie sekretu przez Mię. Skoro dziewczynie nie udało się do tej pory niczego wyciągnąć od samego chłopca, to dlaczego miałby się on zgodzić, żeby sklepikarz zdradził jego tajemnicę? Już lepiej by poszła na jakiś układ z Tony’m, skoro i tak wszystko od niego zależy! Gdyby Zolkin powiedział tylko, że dobrze, może oświecić Mię, co się dzieje z organizmem jego podopiecznego, jednak ona w zamian musi mu powiedzieć o swojej mocy — byłoby OK.
Po drugie, sprawa ta
jest do końca niedopowiedzeniem. Zostawiłaś ją ot tak, jakbyś o niej
zapomniała, albo nie miała pomysłu, co z nią zrobić. Jeśli rzeczywiście chcesz
pozostawić nierozwiązaną zagadkę jako taki smaczek, to proponowałabym coś na
ten temat jeszcze wspomnieć. Na przykład takie miłe podsumowanko w zakończeniu,
że Mia zaczyna nowe życie i jest już gotowa na odkrywanie potencjału własnej
magiczności, więc kiedy sama się z nim oswoi, to może będzie gotowa na odkrycie
swojego sekretu przed przyjaciółmi i sama pozna prawdę o Tony’m… To
oczywiście tylko mój pomysł, ale
jakkolwiek będziesz to chciała rozwiązać — zrób to, choćby nawet za sprawą
malutkiej wzmianeczki przypominającej, że nie wszystko wiadomo. Tak, żeby
czytelnik mógł odczuć, że masz całkowitą kontrolę nad swoim opowiadaniem, w
związku z czym nie ma ani jednej rzeczy, która została niedopowiedziana przez
przypadek…
Zazwyczaj
po sprawunki były wysyłane młodsze dziewczyny, które dopiero uczyły się sztuki
zadowalania klientów i jednocześnie pełniły obowiązki sprzątaczek w domu.
Ciotka jednak wiedziała, że chwile poza burdelem posłużą Mii za
najskuteczniejsze lekarstwo. — Pytanie: czy Mia była już wcześniej u
Czarownicy? Przyglądała jej się, jakby
widziała ją po raz pierwszy, ale czyż sama nie była kiedyś „nowa” i nie
wysyłano jej po sprawunki? Chciałabym, żebyś to zaznaczyła.
O świecie
przedstawionym rzeknę słówko. Nie zaniedbałaś go z całą pewnością, Mię i całą
resztę osadziłaś w dość surrealistycznym otoczeniu. Ten świat ma swoje miejsca
kolorowe, jak i całkiem mroczne, ale generalnie w całości jest… dziwny i
pokręcony. Podobało mi się, jak przedstawiłaś Dzielnicę Kotów.
Stąd nie było tak łatwo uciec jak z
Drugiej Dzielnicy, pełnej bogactwa i wszędobylskiej śmierci. Tu obowiązywały kontrakty,
dzięki którym ludzie bogacili się, ale przez ciężką pracę. Nikt tu nie wierzył,
że bogactwo oznacza wolność. Mieszkańcy rozumieli, że nigdy nie będą wolni, bez
względu na to, skąd przybywają i czyimi są poddanymi. Zdawali sobie sprawę, że
ich rządze są dla nich prawdziwymi pętami, a przypominały im o tym każdej
godziny szwędające się po ulicach koty. Gnieździły się na dachach budynków,
hałasowały w śmietnikach, kradły jedzenie, polowały na głupie psy i dawały do
zrozumienia mieszkańcom, że to one są prawdziwymi obywatelami tej dzielnicy.
Mądrzejszymi od ludzi i prawdziwie wolnymi. Nie dlatego, że były kotami.
Dlatego, że
nie były ludźmi.
Poza tym: motyw poziomów, które odzwierciedlają także
status społeczny. Przypomina mi to jedną książkę Tokarczuk (bodajże), którą
miałam strasznie dawno w rękach i którą, notabene, tylko zaczęłam. Dlatego
ciekawa jestem, skąd ten pomysł wzięłaś i czy w ogóle skądś.
Nie będę się niesamowicie rozwodzić, bo już
wspomniałam na początku, że elementy fantastyki stanowią ciekawe, dekoracyjne
tło. Bohaterowie nie szwendają się po pustce, zaszczycasz nas paroma opisami
miejsc, więc naprawdę jest w porządku.
O dialogach również króciusieńko: brzmią naturalnie i
nadajesz im także funkcję kreującą postacie, co dobrze widać w pierwszej scenie
z Tony’m, kiedy w tej krótkiej rozmowie wyrabiamy sobie całe zdanie na jego
temat. Oczywiście opis zachowania też ma tutaj znaczenie, jednak to te opisy
dopełniają dialog, nie na odwrót.
5/5
Zawsze pomiędzy
Bardzo lubię to
opowiadanie, jest chyba najbardziej stonowane i wyważone z tych Twoich
fantastycznych, nie tak kolorowe jak „PPW”, ani tak cierpkie jak Mężczyźni… Właściwe proporcje słodyczy i
brzydoty, odpowiedni początek i takież zakończenie; nic dodać, nic ująć.
Poza
tym obdarzyłam ogromną sympatią tutejszych bohaterów. Wszędzie indziej
doceniałam kreacje, jak najbardziej, zakochałam się nawet w panu Aikenie,
jednak na krótko, bo zaraz potem opowieść się skończyła. Mocniejszą emocjonalną
więź odczułam w stosunku do Fili i Eli’ego, może nawet bardziej do Fili. Ciężko
mi skonkretyzować, c o w niej jest, ale chociaż spróbuję ją
troszeczkę przeanalizować. Przede wszystkim, Fila — jak sama przyznajej — est
tułaczką: tytularnie zawsze pomiędzy Jasnym Traktem a Ciemnymi Ścieżkami. Styl
życia zresztą też wiodła tułaczy (lub wiedzie, w końcu w Iglicy już nic jej nie
trzyma), podróżując autostopem i szlifując magiczne zdolności dzięki
napotkanym: hinduskim
czarownikom, rosyjskiemu pogromcy wampirów i czeskiemu eksksiędzu egzorcyście.
Jest wrażliwa na krzywdę ludzi, ale też na dość silna, żeby przeciwko tej
krzywdzie zadziałać. Ma również pewien temperament, potrafi się zezłościć. No i
posiada własną psychiczną rysę, a rysy są niezmiennie w cenie wśród postaci
literackich. Jej rysą jest poczucie winy z powodu haniebnego czynu, do którego
dopuściła się dawno temu: zabójstwa w akcie zemsty. Nie zdradzasz
dokładniejszych okoliczności tego zdarzenia i tak jest dobrze. Przyczyna
Filowej rysy, niejasna i powracająca w koszmarach sennych, jest atrakcyjniejsza
dla mnie, niż gdyby była opowiedziana do końca.
Eli,
oswojony demon, a zarazem kochanek Filomeny, dużo bardziej przerysowany,
powiedziałabym — komiksowy. Niewątpliwie ma w sobie urok, a kocham go mniej niż
Filę pewnie dlatego, że ona jest mocniej osadzona na ziemi i łatwiej mi się z
nią identyfikować.
W
przeciwieństwie do poprzednich opowiadań, tym razem osadzasz bohaterów w
realnym świecie. Fantastyczne elementy przenikają się z przyziemnością
polskiego miasteczka, z jednej strony magiczne lusterko, a z drugiej — obskurność przestępczej dzielnicy i obojętność władz. Moim zdaniem, całkiem
udana mikstura.
Fabularnie
to opowiadanie bazuje na prostych schematach. Pierwszy to rozwiązywanie
problemu ducha, żeby umożliwić mu oderwanie się od ziemi. Co ciekawe, podałaś
go na tyle sprytnie, że dopiero kiedy sama nazwałaś go po imieniu (duch
prostytutki: Zanim mnie przepędzisz.
Fila: Wolę sformułowanie: zanim rozwiążę
twoje ziemskie kłopoty.), zorientowałam się, jak banalny pomysł
zastosowałaś. Kurczę, dałam się nabrać!
Drugi:
porwana dziewczynka ze szlacheckiego rodu, z innego wymiaru, do którego
prowadzi portal. Ten motyw prezentuje się już bardziej oczywiście, niestety.
Trochę rozczarowało mnie takie zakończenie wątku małej Tary, ale… chyba muszę Ci
wybaczyć.
5/5
Poprawność (4,25/5)
Po pierwsze: niepoprawny
zapis dialogów, jeśli chodzi o pauzy i dywizy. Właściwie masz pauzy tylko tam,
gdzie Word automatycznie ustawia, a nie wszędzie tam, gdzie trzeba. Po drugie…
cała reszta. Enjoy!
Władek
i papierosy
Z kąśliwym uśmieszkiem, ucieszona,
że mam to za sobą - nie tylko pisanie tego opowiadania,
ale na pewno nie palenie - zapraszam do przeczytania poniższego tekstu,
okupionego paczką fajek i momentami załamań nerwowych. — Jeju, można się połamać na
konstrukcji tej wypowiedzi! Naprawdę nie zrozumiałabym, czy w końcu masz to
palenie za sobą, czy nie, gdyby nie dalsza część zdania.
Byliśmy wtedy oboje niziutcy, ale
nie aż tak jak Teya, bo ja jeszcze nie nosiłam butów na obcasie, a Władek… cóż,
z wiekiem garbił się coraz mocniej i z każdym rokiem robił się milimetr
niższy. — Długie to
zdanie i skomplikowane, osobiście się pogubiłam, kto był kiedyś wyższy, ale się
„zniził”, a kto był niższy i urósł (nawet za sprawą szpilek). Myślę, że to po
prostu za duży ładunek informacyjny na raz i ciężko się skoncentrować na
wszystkich tych wiadomościach. Poza tym, czy Władek nie powinien robić się o
milimetr niższy?
Nasi znajomi, koledzy –
przyjaciele?, straszyli rakiem płuc, śmiercią w męczarniach, tym, że nikt nie
będzie nas chciał całować, bo będziemy śmierdzieć. — Myślę, że niepotrzebnie dodane,
że będą śmierdzieć. Czytelnik się domyśli.
- Pewnie nie, ale jestem facetem, więc
może uległaby mojemu urokowi…
- Myślisz, że tak prosto ją oczarować?
- Myślę, że łatwiej, niż myślisz. Nie zadręczaj
się tym, robiłaś to, co do ciebie należało.
- I nie chcesz poznać jej stanowiska? Tak łatwo
przyznajesz mi rację? Nie jesteś zbyt pochopny? Może to ja jestem w błędzie? — Rozumiem, że chciałaś uniknąć
nagromadzenia „łatwo”, ale radzę inaczej je obejść, nie za pomocą tego
„prosto”, które tutaj brzmi mało naturalnie.
Wyrzuciliśmy
pety w śnieg, spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy. — Uśmiechnęliśmy… też na siebie? Dodać „…i się uśmiechnęliśmy”, a od razu zabrzmi
lepiej.
Djoković całkiem dobrze grał. Ale ja bym poradził sobie lepiej.
Do szkoły nie mieliśmy daleko, bo skrywaliśmy się za ośrodkiem kultury, wybudowanym po przeciwległej stronie ulicy w stosunku do naszego liceum. Ale trzeba było jeszcze zdjąć kurtki, umyć ręce, skołować gumę do żucia…
Oj, oj, oj, zwróć uwagę na te
wszystkie zdania, które zaczynasz od „ale”. Jest ich całe mnóstwo — nie tylko w
tym opowiadaniu — i o ile w części przypadków mają sensowne zastosowanie, to w
takich jak te po prostu czułam, że to zdania bezczelnie przerwane kropką.
Myślę, że ona bardzo cię lubi. Naprawdę.
A ostatnio nie wyglądasz najgorzej, więc sam rozumiesz. Może z nią pogadasz,
co? Sam, bez pośredników? Średnio mi to odpowiada. To znaczy bardzo to lubię, bo wtedy
jestem na bieżąco, ale to wasza sprawa.
Nie zrób tylko tego samego błędy po raz kolejny, okej?
Seba, mający
chyba najbardziej abstrakcyjny tok rozumowania z naszej trójki, i tak nic nie
zrozumiał. — „Nawet Seba, mający chyba najbardziej
abstrakcyjny tok rozumowania z naszej trójki, nic nie zrozumiał.” (Bo w ten
sposób podkreśliłaś niezrozumienie Seby, jakby co najmniej Władek do niego się
zwracał — a przecież chodziło o to, żeby podkreślić
idiotyczność wypowiedzi skierowanej do Mili, sam Seba w tym wszystkim mało
ważny.)
14 stycznia 1770
Był znużony
wszystkimi tymi ceremoniami, a do zachodu słońca było
jeszcze tak dużo czasu…
Pewnie już w
łonie obmyśla strategie naprawy Rzeczypospolitej
i gdy tylko nauczy się mówić, opowie nam o swoich planach odmiany świata! — Obmyśla?
Dziecię się właśnie rodzi, więc co obmyślić miało, już chyba obmyśliło, dlatego
dałabym tu czasownik przeszły dokonany.
Nie, żeby Adam Kazimierz kiedykolwiek w tej sprawie okłamał. — KOGO?
Jeszcze gorzej było z samym posłem, bo o ile młoda księżna traktowała romans z typowym u niej przymrużeniem oka, to Repnin najwyraźniej z Izabelą wiązał wiele nadziei. — nie „dla niej”?
Jej apartament był urządzony cukierkowo, co bardzo dobrze do niej pasowało, przynajmniej według męża, który od jakiegoś czasu zaczął uważać Izabelę za słodki karmelek, może krówkę (z powodu dziecinnej naiwności albo głupiej wiary w ludzką bezinteresowność, sam nie wiedział), opakowany jednak w wyjątkowo brzydki papierek. Na ścianach dominowały błękity, tak jak i w wazonach, w których ułożono kompozycje z dopiero co przysłanych bukietów. Izabela leżała w łożu z odsłoniętym białym baldachimem, czytając jeden z tych naiwnych romansów, z których tak lubił się naigrywać.
Mężczyźni, psy i koty
- Tak,
jesteś półdemonem, to ci daję przewagę nade mną, więc to nie jest
uczciwy zakład.
P.S. Dziękuję
za kwiaty, które zostawiłeś na grobie ojca. — PS
Dziwny przypadek Jagody Waśkowicz
Nauczycielka w szkole podstawowej
najpierw tylko wychodziła z siebie, próbując przekazać wiecznie
rozkojarzonej dziewczynce z włosami splecionymi w dwa chude warkoczyki,
jak połączyć „l” z „o”, a później „w” i „a”, by wreszcie, po wielu
podpowiedziach, nakierować ją na słowo „lokomotywa”. — Nie dość,
że w wymyślny i opisowy sposób starasz się przekazać komunikat, że dziewczynce
trudno było przeczytać choćby jedno słowo, to samą dziewczynkę opisujesz dwoma
dość długimi określeniami, wręcz osaczasz ją nimi z obu stron… Jako czytelnik
też się czuję przytłoczona tym zdaniem.
Później zaczęła podejrzewać, że mała
próbuje wystrychnąć ją na dudka. Ponieważ rozmowy z zapracowanymi rodzicami
niewiele dawały, a wszystkie inne dzieci z klasy dawno już – powoli, bo powoli, ale jednak – opanowały tę banalną sztukę, nauczycielka sięgnęła po drewnianą linijkę. (Najpierw
podkreśliłaś, że dla tych dzieci to była trudna i mozolna praca, żeby za chwilę
skwitować ją jako banalną…) By zmusić
dziecko do jeszcze cięższej pracy (a
gdzie tam była ciężka, skoro dziecku się nie chciało i nic nie robiło?), raz po raz uderzała ją (je) w małą dłoń z
zawsze równo przyciętymi paznokciami, które często jednak bywały brudne.
Oburzona impertynenckim stosunkiem (w świetle tej impertynencji
wcześniejsza uwaga o „jeszcze cięższej pracy” tym bardziej nie ma sensu) Jagódki do nauki czytania (musiał wynikać z
wrodzonej bezczelności małej rudej jędzy, bo liczyć do stu nauczyła się już
dawno i kartki pokrywała rachunkami z dodawania i odejmowania), zamierzała naskarżyć
dyrektorowi. (Naskarżyć, że mała dziewczynka jej robi na złość i nie
chce się nauczyć czytać? W takiej sytuacji na miejscu nauczycielki raczej
zgłosiłabym się do dyrektora, żeby prosić o pomoc w rozwiązaniu
problemu, tłumacząc, że wszystkiego próbowałam, ale już jestem bezradna…)
Nauczycielka, sympatycznie
wyglądająca, ambitna kobieta po trzydziestce, wciąż panna (i tak miało
pozostać), przemierzała uliczki Nowego Tomyśla w nowym szarym prochowcu,
kupionym przez siostrę w Peweksie i znoszonych już brązowych botkach. — Wtrącenie, nie powinno być drugiego przecinka po nim?
Zapukawszy do drzwi, strzepnęła pyłek ze rękawa i czekała.
Po dłuższej chwili przestępowania z nogi na nogę, zirytowana nauczycielka zerknęła przez okno do kuchennego wnętrza. — Na
początku stosujesz podmiot domyślny, dlatego późniejsze dodanie „nauczycielka”
wygląda nienaturalnie.
Nagły odgłos kasłania nakazał
kobiecie udanie się cienkim błotnistym pasem ziemi pomiędzy ścianami budynku a
płotem do ogródka. — Bardzo długie zdanie jak na jedno tylko orzeczenie, przez
co ciężko skoncentrować się na nim w całości. Nigdy się nad tym głębiej nie
zastanawiałam, ale Ty zwróciłaś moją uwagę na następujące zjawisko: mózg
automatycznie akcentuje czasowniki, więc jeśli w jednym zdaniu jest „nakazał” i
„udanie się”, to jakoś trudno od razu zaskoczyć, że główną opisaną czynnością
jest to, że kobieta poszła (udała się) w danym kierunku (kasłania)! Gdyby rozłożyć
to zdanie na „drzewku”, to podstawą byłoby „Odgłos nakazał.” O, narysuj sobie.
Możesz nie wierzyć Drzewku-mnie, ale drzewko-wykres z pewnością Cię przekona,
że to nie zdanie, tylko istny koszmar i rzeź dla umysłu czytelnika. :P
Jagoda obudziła się pewnego poranka i w drodze do gimnazjum, którego budynek
mieścił się na drugim końcu miasta i idąc wolnym krokiem, przebycie drogi
zajęło jej niecałe pół godziny, stwierdziła, że jeśli nie uda jej się wyjechać
do Ameryki, to zamieszka chociaż w Poznaniu. — Maamooo!!! Tego zdania już mi się
nie chciało rozrysowywać na żadnym „drzewku”, ale nie zostaje w tyle za
poprzednim!
I koniec, i
kropka. Ale dobrze znała samą siebie i wiedziała, że duże miasto mogło
też ją przerazić. Nie, żeby sceny masakry robiły na niej jakieś wrażenie. Ale
nowi ludzie, pędzące samochody, stukoczące po szynach tramwaje i światła na
każdym przejściu dla pieszych?
Nie było chętnych.
Tymczasem Jagoda – już licealistka – była
świadkiem wolno zachodzącej ruiny. Przyprószone mchem dachówki przy najlżejszym
powiewie wiatru odpadały od dachu i spadały na ziemię przy domu, a czasem
niesione mocniejszym podmuchem znajdowały się u sąsiadów lub na ulicy.
Przeczytała
wszystkie potrzebne lektury, ale nie mogłaby odpowiedzieć na pytanie, co jej się w nich podobało. Bo nie
podobało się nic. W całości za to spośród sześciu książek, jakie jej klasa miała sobie przyswoić,
spodobała jej się tylko Mistrz i
Małgorzata.
Do jej
nozdrzy dobiegał (dochodził) bowiem swoisty
(swego rodzaju??? raczej: specyficzny, charakterystyczny) zapach palonych sprzętów, ale wokół nie
widać było ani śladu płomieni.
Jagoda nie przepadała za wychowaniem
fizycznym. Gry zespołowe na pewno nie były dla niej, wolała już biegać, chociaż
i tak czuła, że wtedy traci cenny czas, jaki mogłaby spożytkować chociażby na
czytanie. Sport nie był chyba jej potrzebny.
Zawsze była szczupła i zdrowa, więc po co nadwyrężać mięśnie? — Chyba? Przecież czuła, że traci czas! Według niej NA PEWNO nie był potrzebny do
niczego. Niepotrzebne „chyba”.
- Jagoda, do tyłu, bardzo dobrze! A teraz mostek! – ponaglała wfistka. — Mam wątpliwości co do takiego
zapisu.
Kurczę, raz
przeczytałam tylko ze trzy stron i prawie zemdlałam ze
strachu!
Pretty Plastic Woman
Mebel miał
nierówne nogi, a umieszczone w nim owalne lustro pęknięte. — Pęknięcie
czy pęknięte coś?
To, jak i pokrywające
taflę czarne kropeczki, zdawały się nie
przeszkadzać dziewczynie. — zdawało się
Kanciasta,
żółta twarz, śmierdzące wypomadowane włosy, ułożone w fryzurę kiepsko imitującą
tradycyjną dla urodzonych na terenie Cesarstwa kobiet, małe, głęboko osadzone
oczka, pomalowane czarną grubą kredką tak, by sprawiały wrażenie ukośnych – to wszystko,
włącznie z głębokimi dekoltami, tyko podkreślającymi niemal niewidoczne
piersi i butami na przeraźliwie wysokich obcasach, które nosiła, pomimo
że była wyższą od wszystkich klientów, jacy pojawili się od czasu, gdy
zamieszkała tu Mia, sprawiało, iż
przypominała bardziej mężczyznę niż kobietę. — A tak w ogóle zdanie-horror, przy
wysokich obcasach i wszystkich klientach się pogubiłam, o co chodzi, nie mówiąc
o tym, że sobie opisywaną kobietę przestałam wyobrażać (a nawet zapomniałam to,
co już sobie zdążyłam wyobrazić!).
Wiedźma, z
której ziół korzystała Ciotka, mieszkała
na daleko od centralnej części dzielnicy. — Cooo?
Dojście tam,
według słów jednej z szefowych Mii, nie powinno zajmować normalnie więcej niż
pół godziny. Ale ze względu na zły stan dziewczyny, podróż ta trwała dwa
razy dłużej. — Kolejne zastrzeżenie do „ale”.
Wieńcząca go
kopuła była płaska, pokryta przez czerwoną dachówkę. Mimo że była
pełnia lata, z chudego komina wydobywał się zielony dym, więc wiedźma musiała
palić w piecu albo coś gotować. By zapukać do owalnych drzwi, rzeźbionych w
różne zawijasy, Mia musiała przeskakiwać po wiszących w powietrzu
skałach, porośniętych trawą. Sprawiało jej to sporo bólu, lecz przecież musiała
dotrzeć na miejsce.
- Przysłała mnie Ciotka z Kociego Burdelu, po zioła… - powiedziała niepewnie, nie wiedząc, czy zostanie w
ogóle wysłuchana. — Dwa dywizy!
Mimo tego i
tak nie zapałała sympatią wobec wiedźmy. — Można pałać
sympatią wobec kogoś? Chyba raczej „do”.
Mile
zaskoczona, wróciła do wiedźmy, a później do domu, gdzie schowała w skarpetkę
poczciwy zarobek. Właśnie to mogłaby robić po
upłynięciu kontraktu. Być dostawcą, załatwiać dla różnych osób ważne sprawy i
za dobre wykonanie polecenia otrzymywać drobną zapłatę, która nie pachniałaby
tak obrzydliwie jak jej obecne zarobki.
Nie, nie
była gotowa o mówieniu o swojej mocy. — Na mówienie.
W momencie
podpisywania odebrania swojej ostatniej wypłaty, obiecała sobie, że nigdy, ale
to nigdy więcej nie zapragnie dla siebie śmierci. — Nie
lepiej: podpisywanie odbioru wypłaty?
Zawsze pomiędzy
Przede mną
było jeszcze wiele do nauczenia się, więc
dlaczego w końcu uległam i zdecydowałam się na
wynajęcie mieszkania w Iglicy? — Pierwsze „się” jest zbędne.
Mówiły mi o tym jej nerwowe gesty
chudych rąk, zbyt szybkie przenoszenie ciężaru ciała z lewej na prawą nogę i nagły tik nerwowy, polegający na regularnym wytrzeszczaniu
jasnobrązowych oczu. — Tiki
zwykle są nagłe.
Długo trwało spełnienie obietnicy, której i tak nie dotrzymał. — To jakie spełnienie, skoro nie
zostało spełnione?
‘
Miała farbowane na bardzo jasny
blond chude włosy, proste i suche jak słoma. — Cienkie! Ludzie mogą być grubi i
chudzi, a włosy grube albo cienkie.
Na koniec ze smutkiem oznajmiłam lustrze (komu/czemu się przyglądam? lustru), że nie może tu zostać. Widziało o wiele
za dużo niż powinno. (dużo więcej niż powinno; o wiele za dużo)
Po szkle przewinęły
się fale, jakby nagły powiew wiatru zmącił wodę w jeziorze.Co do fal: nie wiem co robią, ale nie sądzę, że się „przewijają”.
Spytałam lustro, czy taka opcja jest
dla niego do zniesienia, bo jeśli nie, to zatroszczę się o nie sama. Ale zgodziło się pokornie, spragnione nowych wrażeń. .
- Skąd… - chciałam
spytać sennym głosem, ale umilkłam. Przecież wiedział o mnie wszystko. – Nie.
- Wiem już chyba wystarczająco dużo… - wymamrotałam. (Kolejne dywizy w niestosownych
miejscach.)
Nie chciałam tego robić ze względu
na krzątającego się po mieszkaniu ducha, ale bliskość Eliego była jedynym,
czego było mi jeszcze do szczęścia. — Do szczęścia… co? Potrzebna, podejrzewam.
Ponad nią zbudowano most, którego
patronką została święta Rita, a zakochani
przywieszali do metalowych barierek kłódki ze swoimi imionami oraz miłosnymi
życzeniami. Gdy razem z Elim przebiegaliśmy zdyszani pomiędzy wysokimi łukami
przęseł, na jednym z nich siedziała para zakochanych.
Nadal pozostawałam zbyt wrażliwa na
krzywdę innych ludzi i obrazy agresji.
Bałam się zobaczenia wstrętnych obrazów
na własne oczy, bo pragnęłam z całego serca, by pozostały tylko i wyłącznie
wymysłem reżyserów kręcących świrnięte horrory.
Nie zrozumiałabym, że to dziecko,
gdyby nie piękne platynowe włosy, lśniące pomiędzy brudnymi szmatami. Ale
byłam przekonana, że gdy tylko dziecko się obudzi, zacznie płakać.
Para na
kanapie w ogóle mnie nas nie zauważyła. Jedyną
zmiana polegała na tym, że facet przyspieszył i zaczął głośniej dyszeć.
Wetknął sobie do ust jednego z
ostatnich szulugów, po czym zaczął
rozglądać się za zapalniczką.
Kobieta również wyglądała na zaciekawioną. W jej załzawionych
niebieskich oczach błysnęła ciekawość.
Zapatrzona w ten upiorny obraz, nie od razu do mnie dotarło, że siedząca na kanapie
kobieta śmieje się do rozpuku. — zapatrzonej -> mnie
Kłóciłybyśmy się tak pewnie do sądu
ostatecznego, gdzie spór ostatecznie rozstrzygnięty zostałby przez Najwyższego,
co w sumie nie byłoby takie korzystne, bo bałam się Go jak diabli, taki
argument na korzyść zielarki. — Przy tak wielokrotnie złożonym zdaniu, ciężko pojąć
uwagę o argumencie na korzyść zielarki.
Chciało mi się zrobić
pełną betę, więc… Twoje szczęście :), a odbicie w punktach jest nieduże, bo to
są stosunkowo drobne rzeczy. Poprawność stoi na wysokim poziomie, a odjęłam
głównie za te nieszczęsne „ale” — ponieważ przy którymś z kolei już się na nie
irytowałam — oraz za dywizy w dialogach. Ostatnio posiadłam pewną wiedzę na ich temat, to korzystam!
Dodatki (5/5)
Ład i porządek, z
pewnością. Ludzkie inspiracje mnie niezmiennie ciekawią, mogę czytać i czytać o
genezach powstania, źródłach pomysłów wszelakich… oj, bez końca. Dlatego jestem
ukontentowana, że i taki dodatek się u Ciebie znalazł. Wzbogacony ilustracyjnie
i muzycznie! W każdym razie: niczego nie brakuje, nie jest też za dużo.
Dodatkowe punkty od
oceniającej (3/5)
Za wszystko po trochu i
na zachętę, żebyś coś tam nowego wrzuciła, a nie wszystko jednego dnia dodane, zamarłe
od 23 lipca!
46/55
Piątka
Oto jest, pierwsza po ponad trzech miesiącach.
Oto jest, pierwsza po ponad trzech miesiącach.
To jednak znów wróciłyśmy do jednej całej oceny na głównej? Oo'
OdpowiedzUsuńNic nie zmieniałam (świadomie).
OdpowiedzUsuńUhm, przepraszam, już pojęłam mój błąd. I naprawiłam!
OdpowiedzUsuń???
UsuńOkej, cieszę się!
a sondy nadal nie ma :(
Usuńlum
Nie wstawię jej, głupku! Ewentualnie na Q87.4, ale i to nie jest pewne.
UsuńBo zapomniałam wstawić zwijanie tekstu i wydawało mi się, że skoro mamy automatycznie ustawione trzy na stronie, to powinno wyświetlać trzy. Po Twoim pytaniu zaczęłam się głęboko zastanawiać, co zepsułam i kiedy oraz jak to naprawić, aż sobie przypomniałam, co mówiłaś, gdy tę zmianę wprowadziłyśmy, to znaczy, żeby zawijać i że w to się klika u góry w edytorze tekstu. Więc tak zrobiłam, no. :D
UsuńA oświeci mnie ktoś, co napisała na od magnetyzacji pod wyróżnionymi?
OdpowiedzUsuńCoś tam, że blog bodajże bracia duszy - swietna grafika i super fantastyka, ciekawe jak ja bym sie sprawdzila.
Usuńlol. jest coraz bliżej regulaminu i naszych podstron...
lum
"ah kiedyś cię znajdę, znajdę Cię, tak w końcu znajdę! jestem coraz bliżej, wiem!"
UsuńUdaałooooo mi sięęęęę!!! Własnoręcznie dodałam ocenę do szerokiej listy. :D
OdpowiedzUsuńWłaściwie mogłybyśmy dopisywać też autora oceny, co o tym sądzicie? I w jakiej formie, jeśli już - w nawiasie, po pauzie, po ukośniku...?
UsuńMyślę, że to dobry pomysł. Wydaje mi się, że w nawiasie byłoby dobrze.
UsuńA co ze zmianami odnośnie oceniania opowiadań? Bo chcę się zabrać za oceny, a nie wiem, czy oceniać wg starych zasad, czy tych, o których pisałyśmy w mailach.
Na razie oceniaj jak jest. Nie wiadomo, kiedy zmiany zostaną wprowadzone, a i wtedy wydaje mi się, że można ustalić, że wejdą w życie od np. początku następnego miesiąca.
UsuńNa Onecie był w nawiasie autor i po średniku data, mogłybyśmy się pokusić o odtworzenie tego w pełni. Mogę się zaoferować do opisania sierpnia i lipca, z nowymi już będzie łatwiej, bo będzie można je tytułować na bieżąco z wszystkimi bajerami. :)
OdpowiedzUsuńZe zmianami nie wiem, nie ja je koordynuję, ale zgodziłam się na wszystkie, więc jeśli reszta też była "za" odnośnie 40 punktów w treści, to proponowałabym dostosować tak kryteria w najnowszej ocenie. A co do całej reszty, to wszyscy wyrazili przychylną postawę, jak wynika z drugiej wiadomości smirka.
Okej, można wprowadzić tego autora, ale szczerze mówiąc, nie chce mi się już. Siedziałam dwie i pół godziny, żeby to wszystko ładnie wklepać i wizja kolejnego bawienia się w to przyprawia mnie o skurcz lewego policzka.
UsuńDlatego stwierdziłam, że możemy się podzielić, ja część opiszę, resztę ktoś inny - i nie, nie miałam na myśli Ciebie.
OdpowiedzUsuńPisałaś do wszystkich, więc po prostu zaznaczyłam moją niedyspozycje w tym temacie! XD
UsuńJak wrócę do domu, odpiszę na wszystkie mejle i listy.
Kurczę, miałam wrażenie, że dużo dziś załatwię, a wyszła kupa... Tu potrzebny dowód, tu kserokopia dowodu... Nastoletni wiek jest głupi, rodzice mają cię w dupie i każą ci samemu wszystko załatwiać, a ludzie, u których masz coś załatwić, też mają cie w dupie, bo nie masz dowodu.
Wcale nie pisałam do wszystkich! W domyśle było: "wszyscy oprócz smirka, bo smirek nam zmotował całą tę listę i już poświęcił na to kupę czasu". :)
UsuńJa mogę wieczorem podopisywać autorów tylko muszę wiedzieć w jakiej formie to robimy. Autor w nawiasie, czy jakoś inaczej?
OdpowiedzUsuńAgnes, w takiej formie jak już zrobiłam sierpień i lipiec. :) W sumie mi się to spodobało, więc mogę jeszcze ogarnąć czerwiec, a Ty się zajmij majem i kwietniem. No i odmów nie opisywałam, bo to mało ważne, kto i kiedy je napisał, a nazwa by wyszła za długa.
Usuńok, wieczorem się tym zajmę. :)
UsuńDopisałam, mam nadzieję, że wszystko jest dobrze. :)
UsuńWygląda dobrze, więc chyba jest dobrze. :)
UsuńAch, stara dobra szeroka lista... <3 Cudownie, nareszcie mogę poczuć się jak w domu. :D
A czy w tej sytuacji potrzebujemy archiwum?
Usuńteż się zastanawiam, ale jakoś smutno by było się go pozbyć.
Usuńzostawcie mi archiwuuuum! lum
UsuńPOCZTA, KARALUCHY!!!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobają wprowadzone w regulaminach i kryteriach zmiany.
OdpowiedzUsuńOt, po prostu czułam potrzebę powiedzenia tego. :)
Pozdrawiam ciepło,
Cieszymy się, bo debaty nad nimi trwały ho ho i jeszcze, wszystko było przegłosowywane... Oh, aż się tym zmęczyłam, bo zbierałam głosy. :D
UsuńPrzegłosowywane? To ktoś był przeciw takim ulepszeniom? oO
UsuńW różnych kwestiach różne były zdania. Jedni nie byli konkretnie na tak, drudzy byli niepewni, trzeci mieli inne zdanie, ale niekoniecznie na nie... wiesz, jak to jest, Polska - każdy swoje zdanie mieć musi. ^^ Ale w sumie się cieszę, bo wyszło dużo propozycji od różnych osób i wprowadziłyśmy sporo zmian za jednym zamachem.
UsuńRozumiem, rozumiem. Dopóki efektem końcowym jest wiele zmian, w dodatku na lepsze, to jest dobrze. :)
Usuńzmiany w szerokiej liście przypomniały mi o onetowym sisie... w ogóle tyle tu zmian zaszło, ciągle coś się zmienia! ech. jak czujecie się na blogspocie?
OdpowiedzUsuńza każdym razem, kiedy tu wchodzę (PFF, JAKIEŚ PIĘĆ RAZY DZIENNIE), przypomina mi się sisowy szablon z czasów, kiedy pierwszy raz zawitałam na ocenialnię. taki czarny, z kolumną po prawej bodajże. ktoś go pamięta? :3 aaa, kiedy to było... zebrało mi się na wspomnienia ;___ ;
pozdrawiam cieplutko, dziewczynki,
iryś
ja nie pamiętam tego szablonu, ale pamiętam szablon pierwszej ocenialni, na której oceniałam. *.* to było coś. btw, irysiu, co myślisz o aktualnym wyglądzie i wprowadzonych zmianach regulaminowych, kryteriowych i związanych z zasadami oceniania?
Usuńja się czuję tu jak ryba w wodzie, nie muszę się logować za każdym razem, kiedy chcę coś zmienić, strony szybko przeskakują, nie ładują się po miliard lat, poza tym jest ta wygoda, że tu mamy podstrony osadzone na blogu głównym, a nie na osobnych blogach. łatwiej się formatuje notkę, można dużo rzeczy zmieniać w wyglądzie. Jedyne, co mi przeszkadza, to to okropne "subskrybuj posty jako atom" na dole bloga. Ale jeśli się to usunie, znika kaskadowość komentarzy, co jest mało wygodne.
jak tylko się dowiedziałam, że da się wcisnąć szeroką na blogspota i JAK to zrobić, od razu ją tu ulokowałam. ^^ tak sisobowo. <3
Irysiu! Pięć razy dziennie tu wchodzisz, a dopiero teraz się odzywasz? Ale dobrze, że jesteś. :)
UsuńJa pamiętam ten szablon, naturalnie! Był taki ciemny i złowrogi, później zmieniłyśmy... i znowu wybrałyśmy jakiś ciemny. ^^ Potem usilnie poszukiwałyśmy dla przeciwwagi czegoś jasnego i optymistycznego, a jakoś ciężko było znaleźć, żeby jeszcze do SiSu pasowało. :D
Odkąd mamy szeroką listę, mi na blospocie już niczego do szczęścia nie brakuje. :)
jeśli mam być szczera, sentyment chyba nie pozwala mi na to, by nawet te najładniejsze szablony z blogspota mi się podobały. nadal nie potrafię się do tego serwisu przekonać, mimo że doskonale dostrzegam wszystkie jego zalety. zmiany w sisobowych zasadach wywarły na mnie spore wrażenie, szczególnie te dotyczące ocen i oceniających. tylko mnie to utwierdziło w przekonaniu, że nie dałabym tu rady :D
UsuńDrzewo, wchodzę, obserwuję, jestem ciągle, a nie odzywam się, bo... nie wiem, tak po prostu. wybaczcie ;___ ;
Dzień dobry! Kłaniam się nisko i dziękuję za wspaniałą ocenę. Dziewiczą, faktycznie. I bardzo, bardzo pomocną. Zwłaszcza, jeśli chodzi o betę, choć wszystkie wskazówki są dla mnie na wagę złota. To może teraz troszeczkę szczegółowiej odwołam się do treści.
OdpowiedzUsuń"Cantilena inhonesta", czyli, jak już zauważyłaś (ale to jest świetne, że Ci się chciało szukać, co to znaczy! <3) "Piosenka nieprzystojna" to tytuł średniowiecznej piosenki nieznanego autora. Bardzo ją lubię, bo - mimo że jest zwyczajnie prostacka - opowiada o miłosnych ludowych gierkach między chłopcem a dziewczyną, która ostatecznie mu ulega. Uwielbiam ten utworek, jeden z setek, które znalazły się w moim kanonie lektur. Jeśli nie studiujesz polonistyki, to nie masz powodów do obaw, zresztą mnóstwo spośród moich kolegów i koleżanek ominęło te kilka zwrotek, nawet nie wiedząc, że z czymś takim powinni się zapoznać. :P Ostatecznie jednak jakiś czas temu zaczęłam pisać dłuższe opowiadanie i to właśnie je postanowiłam zatytułować "Cantilena inhonesta", choć nie czuję się jeszcze na siłach, by zacząć publikować je na blogu. Na razie poszły krótsze formy lub też fragmenty dłuższych (PPW czy choćby "Mężczyźni...", ale o tym później).
Wiesz, że wcześniej zupełnie się nie zastanawiałam nad rozdzielczością i czcionkami? Uznałam, że skoro u mnie jest OK., to u innych również. Dziękuję, że zwróciłaś mi na to uwagę, jeśli otrzymam jakiś głos o tym, iż wygląda jakoś źle albo nieczytelnie, natychmiast się tym zajmę.
TAK, kurczaczki, wcinanie czekoladek przed monitorem i pisanie to jest to, co uwielbiam. Nie ma nic lepszego na wenę niż kilka słodziutkich serduszek albo baryłek. ;)
We "Władku i papierosach" popracuję nad tymi dialogami. Faktycznie, to, jak mówi Milka, jest nienaturalne. Z drugiej strony... Milka to ja. ^^ Kiedy znajduję się z nowo poznanymi osobami, zupełnie mi odbija. Z nieśmiałości albo mówię przesadnie poprawnie, co wywołuje sztuczność i zraża do mnie ludzi (nawet pani doktor od fonetyki powiedziała mi, że wyrażam się, jakbym była skończonym snobem), albo dukam czy też się jąkam. Trudno to oddać na piśmie. Być może kiedyś mi się uda, a jeśli nie, to jeszcze pomyślę i wykombinuję tak, żeby było troszkę lepiej, o ile się uda. ;) Zrozumiałam też, że Teyę i przyjaciółkę Mili faktycznie można ze sobą pomylić. Dla mnie było to oczywiste, nie myślałam zupełnie, że ktoś może tego nie załapać. Otworzyłaś mi oczy. Może potraktuję ją z wielkich liter albo dam jej imię, ale nie ona była w tym opowiadaniu najważniejsza. To, że nazwałaś ją widmem, jest bardzo trafne. Jest, ale jej nie ma. To idealnie odkrywa istotę tej postaci, bo kiedy Mila przyjaźniła się z Władkiem, jej nie było obok. Nie tak, jak powinna. A dalej ale walnęłaś psychoanalizę Mili! Kurczę, chyba się za bardzo obnażyłam. ;P Ale to, że Mila była zakochana we Władku - o nie, to trzeba jak najszybciej zmienić, jeśli pozwoliłam Ci, byś odniosła takie wrażenie (co gorsza: by więcej czytelników tak pomyślało), to nie za dobrze mi wyszło. :C
Czy u Czartoryskich tak było naprawdę? Tego chyba już się nie dowiemy, różne źródła różnie mówią. Jestem w stu procentach pewna, że Adam Jerzy był synem Repnina. Czy rosyjski ksiażę pojawił się jednak tego dnia pod rezydencją Czartoryskich, by obejrzeć syna? Bardzo wątpliwe, to raczej plotki, ale fajnie o tym napisać i puścić wodze fantazji. O co chodziło z tym całym Repninem? O wpływy na polską politykę i plany "potwory dzikiej", jak o carycy Katarzynie napisze wiele lat później sam Adam Jerzy. Wydaje mi się, że taki sposób szpiegowania nie był wcale desperacki. Adam Kazimierz wcześniej nie czuł za wiele do Izabeli, może początkowo nawet jej nie lubił. Zdradzali się ile wlezie, ale liberalizm tamtego okresu całkowicie aprobował takie związki.
Yay, a teraz fantastyka. <3 "Pretty Plastic Woman" i opowiadania o Dejanie (bo będzie ich więcej) są osadzone w tym samym świecie, który sobie wymyśliłam, choć jeszcze nie ma nazwy. ;P Ich fabuła jest wspólna. Mia na przykład w niedługi czas po opuszczeniu burdelu pozna Dejana. Ale jego losy rozgrywają się wiele lat później, kiedy o Mii już prawie nikt nie pamięta. Jedyną rzeczą, jaka łączy te dwa teksty z "Zawsze pomiędzy" to demony (oraz Isei, co się wiąże), prawda, ale po prostu je lubię i uważam, że są odlotowe. <3 Bardziej niż dziwki. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tak ich u mnie dużo, serio, dopiero Ty mi zwróciłaś na to uwagę! Szok, nie wiem, co robić: śmiać się czy płakać? :D Niestety nie powiem Ci, co robiła u Iseia Elisabeth, bo to kiedyś się wyjaśni, a nie chcę w żaden sposób nikomu spoilerować (co prawda pewnie nikt tego komentarza nie przeczyta, ale i mnie może się kilka rzeczy odmienić, więc wprowadzać w błąd też nie zamierzam). A te wszystkie niedopowiedzenia wynikają z tego, że wszystko co związane z Dejanem jest jakby kontynuacją innego utworu i początkiem następnego. Nie mogę zdradzić nic więcej poza to, co na razie zostało napisane. Ostatecznie - uśmiecham się teraz szeroko. Pierogi Vesny są obrzydliwe, to prawda, wyobraź sobie najobleśniejszą potrawę na świecie i pomnóż razy cztery. =D Naprawdę, jedyne, do czego się nadają, to tylko klamry kompozycyjne. ;P
OdpowiedzUsuńJejku, opowiadanie o Jagódce to moje pierwsze ukończone opowiadanie obyczajowe, sto razy zmieniałam różne szczegóły, za sto którymś, gdy zmieniałam imię z Zuzi na Milę po prostu nie dokończyłam tego procesu. Jestem bardzo niechlujna, przepraszam, poprawię, jak się w sobie zbiorę. Faktycznie, pod koniec przyspieszyłam, jakby nie chciało mi się już pracować nad tym materiałem, bardzo mnie to znużyło, ale jeszcze kilka głębszych oddechów i zakasam rękawy do roboty. Może przedtem obejrzę "Marę i Maksa", skoro polecasz. =D
MATKO!!! Jak mogłam zapomnieć o opisie Mii? Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem mogła mi umknąć tak ważna rzecz, rety! Jestem w szoku, strasznie mi głupio. Muszę to szybko poprawić, bo taki debilizm aż bije po oczach. Tak samo jak z sekretem Tony'ego. Nie wiem, gdzie był mój mózg, gdy to pisałam. A proponowane przez Ciebie zakończenie jest też super, rozważę czy nie wzbogacić by o nie finiszu. co zaś się tyczy świata przedstawionego... Nie, nie czytałam tej książki Tokarczuk (kiedy przeczytałam "E.E.", stwierdziłam, że nie spieszy mi się, by sięgnąć po cokolwiek innego, co wyszło spod jej pióra). Pomysł przyszedł do mnie dzięki przeglądaniu różnych prac na DeviantArcie oraz... podręcznika do geografii. ;D Ludzie w Meksyku bodajże budują domy właśnie w taki sposób, jeden na drugim, ze wszystkiego, co wpadnie im w ręce.
Jeśli chodzi o poprawność, to powiem Ci, że szlag mnie trafia, gdy mam poprawiać swoje teksty, bo robię to nieustannie, i po pewnym czasie po prostu macham już ręką, o ile mam jeszcze na to siłę. Z pauzami i dywizami w Wordzie mam wielki problem, co jest w sumie żałosnym absurdem - w końcu uczę się edytorstwa, a to kardynalny błąd. Pech, że mam wersję testową Worda i nie doszukałam się tam szczegółowych ustawień, by zmusić program do właściwego stawiania znaków tam, gdzie potrzeba. Dziękuję, że zwróciłaś mi na to uwagę, bo będę miała wielką motywację, żeby się z tym wreszcie uporać. Dziękuję. Dziękuję za wszystko. Dziękuję za taką rzetelną ocenę. Dziękuję za wysoką notę. Dziękuję. Naprawdę serdecznie dziękuję, drogie Drzewo, pomogłaś mi bardzo, bardzo, bardzo. Dziękuję. I równie serdecznie pozdrawiam.
A to jest "Mary i Max". :D
OdpowiedzUsuńZ Meksykiem to prawda, widziałam na zdjęciach, które nam kiedyś pokazywał podróżnik w szkole... Zapomniałam o tym.
To ciekawe, co piszesz o Dejanie i PPW, tak czułam, że oni coś więcej mogą mieć ze sobą wspólnego. Te słońca nie mogły kłamać... Obiecujesz, że będzie więcej tych opowiadań, to ja będę śledzić. Nic dziwnego, że prawie nic nie zrozumiałam, skoro to coś wyrwane jakby ze środka. :P
Właściwie chodziło mi o samo to, czy Adam Jerzy był synem Repnina i czy w wyniku romansu zaplanowanego przez Adama Kazimierza.
Moje pauzy na Wordzie robię na bazie Ctrl+C, to znaczy kopiuję jedną, którą program automatycznie tworzy, a potem wklejam, gdzie trzeba. :) Za to mam problem z pauzami w blogspocie, bo wszystkie z Worda się psują i wskakują w zamian dywizy... Zawzięcie powyłapywałam wszystkie (większość?) po opublikowaniu oceny i ponaprawiałam, bo głupio mi było dywizami świecić po oczach, jak za nie punkty odjęłam. :P
Bardzo się cieszę, że ocena się okazała pomocna. Cały komentarz mi sprawił dużą przyjemność, bardzo miło taki dostać! Tak nielakoniczny, o jakim zawsze marzyłam. <3 A doza wdzięczności to już w ogóle jest pozytywnie doładowująca, będę chodzić zadowolona przez najbliższe dwa dni co najmniej. :D
Hej, dziewczęta, bawię się ostatnio w dziwne szczególiki i zastanawiam się nad paroma rzeczami:
OdpowiedzUsuńa) linki: na razie po najechaniu na link on nam się podkreśla, ale mogę też zrobić, aby w ogóle się nie podkreślał lub ustawić taki myk jak tu: http://q87-4.blogspot.com/p/hhjghjj.html, czyli podkreślenia i nadkreślenie;
b) zauważyłam możliwość ustawienia wcięć akapitowych w CSS; mam to ustawić, jeśli udałoby mi się to ustawić tak, aby odnosiło się jedynie do treści posta?
c) mogę nam ustawić większą interlinię w obrębie całego bloga lub tylko postów, np. wordowską 1,15;
d) chyba znalazłam również opcję automatycznego zamieniania dwóch spacji obok siebie na jedną (czyli usuwanie nadwyżki), ale muszę to jeszcze sprawdzić;
czy któreś z wyżej wymienionych interesują Was pod kątem zastosowania ich do sisu?
a) Fajnie to wygląda. Mi się podoba to z nadkreśleniem.
Usuńb) Tak, tak, tak!
c) To akurat nie robi mi różnicy. Niech reszta zadecyduje.
d) Nie mam nic przeciwko.
Widzę, że na poważnie wzięłaś się za remont bloga. Czyżbyś się nudziła w wakacje? ;p
Nie, po prostu testuję opcje CSS ^^
Usuń