środa, 30 maja 2012

Odmowa oceny www.niskokaloryczne.blog.onet.pl

Niestety jestem zmuszona odmówić oceny bloga niskokaloryczne, ponieważ onet nie pozwala mi na dostęp do postów (nie wyświetlają się i już), a z autorką nie ma żadnego kontaktu.

wtorek, 29 maja 2012

[834] www.musivum.livejournal.com

Wieczorna Lumaris i jej nowe odkrycie: Lord Huron oceniają opowiadanie Musivum.

Pierwsze wrażenie 7/10
Musivum, o ile dobrze pamiętam z lekcji łaciny, to mozaika. Adres jest świetny, łatwy do zapamiętania i, co stwierdzam już po lekturze wszystkich opowiadań, niesamowicie oddaje charakter tego bloga. Zresztą sam pomysł adresu w tym języku był tak sugestywny, że postanowiłam zmienić adres swojego na coś równie łacińskiego. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Na początku nie mogłam jednak trochę ogarnąć, czymże ta szczecińska mozaika humanistyczna ma być, ponieważ podstrona o blogu jest ukryta sprytnie w profilu, który odkryłam dopiero po kilku minutach błądzenia. Szablonem jestem trochę zawiedziona. Zdecydowanie popieram propozycję Hanki, co do Szczecina na stronie głównej. To naprawdę świetny pomysł! I niekoniecznie szkic, może jakieś ładne zdjęcie? Aktualnie wszystko jest tutaj takie monotonne, trochę ponure i po prostu nie pasuje do tych ludzi, do tego barwnego towarzystwa.  Rozumiem, że ten niebieski w tle i czerwony w linkach miały być nawiązaniem do flagi Szczecina? I jeszcze jedna przykra sprawa, jeśli o szablon chodzi – czcionka w tekstach. Myślę, że wystarczy o kilka rozmiarów większa i sprawa stanie się, że tak powiem, bardziej przejrzysta. Mimo wszystko, od pierwszego momentu polubiłam ten blog i jego humanistyczną atmosferę, nawet jeśli zdecydowanie do humanistów nie należę i zazwyczaj omijam takie rzeczy szerokim łukiem.

Treść 29/30

Priamel
Myślę, że bezsensowne będzie ocenianie pomysłu  na fabułę i jej oryginalności, ponieważ przy tak dobrym stylu nie trzeba historii z kosmosu, aby zrobić coś ciekawego. W końcu to historia ludzi, nie ufoludków. Sam pomysł nie jest jakiś niezwykły, układanie książek, spotkanie znajomych. Ale to dobrze. Takie subtelne wprowadzenie w ten świat, bez niepotrzebnego mieszania od początku. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim rozpoczęciem. Powiem szczerze, chwilami brakuje mi słów, bo nie wiem, co mogę tu dodać, skoro wszystko tak do siebie pasuje, scala się w jedno. Czuję się trochę nawet jak pasożyt, który bezczelnie wgapia się w tekst, szukając choćby jednej dziurki. Bez skutku. Jestem wprost zachwycona priamelem, jako początkiem czegoś. Szkoda tylko, że to wszystko rozwija się tak późno, że czytelnik dopiero po kilku lub kilkunastu nawet przeczytanych stronach dowiaduje się, o co tak naprawdę chodzi. Ale fakt – warto było czekać. Gratuluję również świetnej kreacji  bohaterów, nawet jeśli niektórzy są trochę przesadzeni i zbyt jednolici. Z nich wszystkich, chyba tylko Olga wydaje się być taka po prostu… Ludzka. Olek – uosobienie dobra, czułości, ideał męskości, troskliwy, wymarzony przyjaciel i umiejący gotować. Jego postać wydaje mi się być bez wad, promieniujący najcudowniejszymi cechami, jakimi tylko można nadziać człowieka. W moim odczuciu, jest to trochę nierealne, nie umiem tego przetrawić. Albo po prostu nigdy takiego Olka nie spotkałam. Liczę na to, że gdzieś w przyszłości pokaże rogi. Z drugiej strony mamy gburowatego Wiktora, czyli wszystkie najgorsze cechy w jednym. Nie wiem, czy to zabieg celowy, czy też nie, ale ogólnie z punktu widzenia czytelnika, wygląda to trochę komicznie. Zresztą, takich par przeciwieństw jest trochę więcej. Weźmy takiego Michała i Sebastiana, chociaż u nich ta granica się trochę zaciera. I Julek – nie potrafię zrozumieć tego człowieka i mam nadzieję na jakiś epizod z nim w roli głównej. A co do Andrzeja, to no cóż. Zawsze musi być jakiś czarny charakter, prawda? Chociaż w sumie, nie mówię, że te przeciwieństwa są złe. Po prostu za mocno rzucają się w oczy czytelnika. A Olusiowi to dorzuciłabym jakąś wadę. Chociaż najmniejszą. Podobają mi się więzi między nimi wszystkimi, nawet jeśli część z nich oparta jest na przeciwieństwach. Ale wiadomo, że najsilniejsze wiązanie między atomami jest wtedy, gdy pierwiastki są skrajnie różne. Trochę niejasny jest na początku dla mnie czas, w którym dzieje się akcja. Nie wiedzieć czemu – wydawało mi się, że wszystko dzieje się na jesień. Może dlatego, że Olga wydaje mi się taka jesienna? No nie wiem. Niemniej jednak, tutaj też nie mam czego zarzucić – potem wszystko się wyjaśnia. Również opisy miejsca są dobre i wyczerpujące. Jest jednak jedna kwestia, która chodzi mi po głowie i nie daje wytchnienia – co widać z okna kuchni Olgi? I w sumie też innych okien. I wiadomo, w jakiej części Szczecina znajduje się jej mieszkanie. W ogóle malutko w Priamelu tego miasta. Zdecydowanie za mało. Jeśli chodzi o dialogi, wydaje mi się, że było ich czasem trochę za dużo. Po pewnym czasie czytelnik gubi się trochę w tych rozważaniach, pomysłach, kłótniach i całej reszcie. Zresztą, odnoszę wrażenie, że to jest trochę zapętlone, np. Olga, która milion razy zastanawia się, czy zabić Olka, Julek docinający Andrzejowi i na odwrót. Może ten zabieg miał na celu jakoś podkreślić te konflikty lub problemy, ale efekt był taki, że zaczęło to trochę denerwować. Zastanawiam się, czy takiego powtarzania nie można zamienić w jedną, ale porządną sytuację z tym związaną. Chociaż z drugiej strony, wielki plus za to, że mimo takiej ilości osób, udało się stworzyć tak spójny tekst z tyloma dialogami. Ciężko mi jest określić poziom wiarygodności tych dialogów. Całkowicie nie znam się na takim humanistycznym środowisku. Aczkolwiek ujęły mnie te rozmowy o książkach, o swoich zainteresowaniach, sytuacjach. Szczególnie zapadła mi w pamięć ta, gdy rozmawiali o zaginaniu rogów w książkach. To było niezwykle sympatyczne, gdy przyznawali się do swoich przewinień wobec czegoś, co kochali. Na brawa zasługuje również ten prosty język, zrozumiały dla każdego. Oby tak dalej!

Bo to Twój dobry kumpel
Na początku chciałabym pochwalić formę narracji. Wszystkie, ale to wszystkie teksty, które czytałam w takiej formie, były irytujące i nudne. A tutaj mamy mistrzostwo. Tak, mistrzostwo, bo nie potrafię znaleźć słów, które określiłby to inaczej. Osoba Pawła jest świetnie pokazana, jego wahania, dojrzewanie do myśli, że jego przyjaciel jest gejem. Wydaje mi się, że Paweł jest takim typowym człowiekiem, pełnym stereotypów. Naprawdę świetna kreacja postaci. Bardzo dobry był również sam pomysł pokazania tego, jako krótkich historii z życia Michała, oglądanych z perspektywy Pawła. Zdecydowanie zwiększa to pole do przemyśleń, do zastanowienia się nad sobą i tym, jak sami zachowalibyśmy się w takiej sytuacji. Niesamowicie mi się to podoba. Postać Michała jest tak subtelnie przedstawiona. On jest taki domowy, taki kochany, a sposób jego pokazania jeszcze potęguje to wrażenie. Bardzo realne było pokazanie jego przemiany na przestrzeni lat, błądzenie (kolejne nietrafione kierunki). Takie to po prostu ludzkie, proste. Powtórzę się, mówiąc o stylu i języku – prosty, przejrzysty i wciągający od pierwszych słów.

Kiedy zapominam, że widzę innego
I znów obalanie stereotypów, tyle że teraz mniej udane. Nadal mam wrażenie, że Lala jest pokazana jako ta gorsza. Nawet jeśli ma swoje zdanie, hobby i tak dalej, to nie sięga do pięt tym humanistom. Trochę to tendencyjne. I co z tego, że ma osobowość – skoro ta osobowość jest gorsza. A w każdym razie jak to tak odbieram, że wszystko, co nie zna łaciny, greki i nie jest Moniką – jest złe. Tak, widzę, że Michał dojrzał swój błąd, że chciał to zmienić. Ale sam przykład Lali jest najwyraźniej zły. Bardzo ciekawy zabieg – pokazanie sytuacji z punktu widzenia i jej, i Michała. I to zróżnicowanie języka, chociaż momentami denerwujące, także wyszło bardzo dobrze. Nie mogę się jednak pozbyć tego wrażenia, że celowo próbujesz trochę ośmieszyć Lalę, żeby pokazać jak kontrastuje z Cudowną Moniką. Nie mogę się do tego przekonać.

W co bawiły się małe dziewczynki?
Bardzo udany eksperyment. Uwielbiam tę formę. Zresztą, sama tematyka jest niesamowicie ciekawa, tyle wspomnień, tyle zabaw. I do tego wszystko to łączy się w całość z obecnymi osobowościami tych kobiet. Na początku trochę nie ogarnęłam tej mnogości imion, które były do siebie podobne, ale to nie przeszkadza w delektowaniu się tymi historiami i powracaniu do własnego dzieciństwa. Właściwie, tutaj nie ma już nic do dodania. Te formy dialogowe są naprawdę świetne i nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. A, oprócz takiego, żeby pojawiały się częściej.

Od strony pierwszej do ostatniej

Strony pierwsze
Bardzo dobrze wyszła Ci sama forma tekstu, jako pewnego momentu z życia Wiktora, przeplatana jego wspomnieniami i przemyśleniami. Świetne była również ta delikatna analiza bohatera, nie takie bezpośrednie wałkowanie człowieka, rozbieranie go na części pierwsze, ale pozwalanie jemu samemu mówić, poznawać. Jeszcze ciekawiej pokazany jest proces zamieniania się w ostrygę. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie te przemyślenia o byciu tłumaczem, o tym ukrywaniu się. Zachwyciła mnie pasja Wiktora do tego, co robi. Właściwie cały Wiktor mnie zachwyca. Wykreowałaś naprawdę interesującą postać, z głębokimi przeżyciami. A wszystko to przedstawione tak realistycznie, jakby pisane na podstawie czyichś przeżyć. Podoba mi się też język, nadal jest taki sam, jak w poprzednich tekstach i liczę, że się nie zmieni. Potrafisz świetnie przyciągnąć uwagę czytelnika.

Strony środkowe
Świetny wątek z Aksjanowami (mam nadzieję, że tak się to odmienia). Zbudowałaś coś na rodzaj prawdziwego domu dla naszej ostrygi. Aż sama mam ochotę przypadkiem do nich wpaść, porozmawiać o książce, o wszystkim. Tak bardzo realnie i bez niepotrzebnych emocji jest to pokazane. Cały tekst napisany jest tak plastycznie, tak bardzo uzupełnia ten poprzedni, aż po prostu nie wiem, co dodać. A, opisy miasta! Jestem nimi zachwycona, szczególnie, gdy Wiktor opowiada o Odrze, o jej zmianach. Trochę przypomina mi to moje myśli, gdy siedziałam nad tą rzeką. Prawdopodobnie w podobnym miejscu. Zresztą, wiele jest takich sytuacji, które spokojnie możemy porównać z naszym życiem. Jak widać, nie trzeba wielkich pomysłów, aby napisać coś wielkiego. Zasmuciło mnie jednak to porównanie z odmrażaniem lodówki. Nie było ono złe, wręcz przeciwnie, ale po prostu było takie przejmujące. W sumie, cały tekst był pełen jakiegoś niepokoju, aż brakuje mi jakiejś iskierki nadziei, że Wiktor nie zamknął się w skorupce do końca, że jest jakaś szczelina. I pozostaje mi naturalnie czekać na strony ostatnie.

Włóczykij polski

Czas wielkiej ucieczki
Początek jest niesamowity – taki Muminkowy, spokojny, oddalony. Świetnie przedstawia Michała na tle ludzi, pokazuje jego odmienność i to narastające pragnienie ucieczki. Pragnienie, które jest tak sugestywne, że czytelnik sam ma ochotę wyjść gdzieś, pobiec daleko ze słuchawkami w uszach. Ciekawa teoria z tym osobistym końcem roku. Bardzo melancholijny tekst, pełen autentycznie oddanych emocji – tego chyba jeszcze u Ciebie nie spotkałam, tej melancholii. A w każdym razie nie w takim natężeniu. Te wszystkie przygotowania do ucieczki, rozdawanie książek – to pokazuje nam Michała z zupełnie innej perspektywy. A może nie innej, ale po prostu lepszej, bardziej z dystansu. Bardzo podobał mi się ten cytat o czasie, gdy bohater się budził. Był magiczny. Jak zresztą i cały ten rytuał przygotowania do wyjazdu, pożegnanie, zostawienie Sebastianowi laptopa i telefonu.

Na lądzie, w wodzie i w powietrzu
Określę ten rozdział jako skandynawski. Taki, który kojarzy mi się z mnogością lasów, z lodowatymi strumykami, bliskością przyrody i skandynawskim folkiem. Myślę, że powinnaś któregoś marca wysłać tam Michała, przypadkiem oczywiście. Podoba mi się opis lasu, momentami trochę monotonny, ale bardzo autentyczny i szczegółowy. Pływanie w strumieniu, czyli szczyt marzeń. Swoją drogą, bardzo mnie to męczyło podczas czytania tego fragmentu – czy on nie bał się wszelkiego robactwa, przywr i temu podobnych? Przecież w dzikich jeziorach jest tego okropnie pełno! To samo z piciem wody z takich zbiorników – można się skutecznie nabawić jakiś pasożytów. Ale może panikuję – w końcu przyszła lekarka. Brakuje mi w tym rozdziale jakiejś konkretnej przemiany Michała. Mam wrażenie, że to się trochę zapętla momentami i nic z tego nie wynika. Czekam na jakiś przełom. I naturalnie plus za ten klimat i za muminkowe nawiązania, które zostały zgrabnie wplecione w treść.

Obrazki wiejskie, szkice miejsce
Właściwie to powtórzę się tylko, mówiąc o tym genialnym klimacie, o plastycznym stylu, o idealnie dobranych słowach. O opisach dworców, miast, wsi. O opisach ludzi. O tym realizmie, o oddaniu zachowań ludzkich. To wszystko samo w sobie jest mozaiką, wielką ucieczką od Szczecina, który jednak gdzieś się majaczy w tle. Sytuacja z Andrzejem była naprawdę nieźle rozegrana. Trochę to szok, tutaj lasy, myśli i muzyka – tam Andrzej, Szczecin i oni wszyscy.  Podobały mi się szczególnie te kolejne dworce odwiedzane przez Michała. Opis tych miejsc. Trochę się pogubiłam, kiedy najpierw był w Pile, potem w Poznaniu, a na końcu w Sieradzu.  Szkoda, że nie napisałaś też opisów tych miast, jakiś ich charakterystyk. Poznań w marcu jest taki magiczny! Właściwie cały marzec jest magiczny, co zresztą dobrze oddałaś. A zmiany planów Michała, czy to było podkreślenie jego zmienności takiej, jak przy zmianie kierunków studiów?

Podsumowanie
Jak już wielokrotnie powtarzałam, nie trzeba mieć niewiadomego i oryginalnego pomysłu, aby stworzyć coś interesującego. Wręcz przeciwnie. Udało Ci się, a raczej udaje, z historii ludzi stworzyć coś magicznego. Zresztą, nie mówię, że nie miałaś pomysłu – pomysł był, jest i zapowiada się na to, że będzie nadal. Chodzi mi o to, że nie jest on nieziemski, nie opowiada o historiach, które mało komu się zdarzają. Jeśli chodzi o oryginalność, pierwsza moja myśl była taka, że przecież w tym nie ma nic oryginalnego. Ale zdałam sobie sprawę z tego, że to jest samo w sobie oryginalne tak bardzo, jak oryginalny jest każdy człowiek. W końcu to historia o ludziach, czyż nie? Poza tym w tym wypadku większą rolę gra sposób przedstawienia tego. A jest on płynny, przejrzysty i wciągający. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie miałam okazji spotkać się z twórczością kogoś, kto tak interesująco wszystko opisuje. Przejdę teraz do bohaterów. Póki co, dane mi było poznać głównie męską część, w szczególności Michała. Kobiet jest niewiele, a w każdym razie konkretnych opowiadań tylko o nich. A, oprócz Olgi, no tak. Ale ona przewija się wszędzie i jest chyba najbardziej dopieszczoną bohaterką. Wszystkie jej cechy są konkretnie umotywowane, przez co ona jest bardziej realna. Olek to tylko jej uzupełnienie, zrównoważenie wad – takiemu wrażeniu nie mogę się oprzeć od samego Priamelu. Zaś Wiktor to przeciwieństwo Olka. I tutaj odnoszę kolejne wrażenie, że powstaje taki śmieszny trójkąt. Swoją drogą, nie zapamiętałam momentu, w którym Olga poznała się z Wiktorem, bardzo mnie to ciekawi. Michał jest taki trochę włóczykijowaty. To według mnie najbardziej tajemnicza postać i jak dotąd jego kreacja wydaje się najbardziej pełna sprzeczności. Z jednej strony wesoły mężczyzna, docinający sobie radośnie z Sebastianem, a zaraz cichy i wyciszony. Podoba mi się ukazanie tego konfliktu w nim. Sebastian wydaje się być również takim uzupełnieniem Michała. Liczę na jakąś dłuższą historię z nim. Julek i Andrzej – tutaj nie wiem, co dodać. Co do pierwszego, przydałaby się jego analiza, podobna, jak u Wiktora. Albo chociaż większe umotywowanie jego zachowań. A Andrzej, to po prostu Andrzej. Nie wiedzieć czemu, to chyba najdojrzalsza postać w tych historiach. A w każdym razie takie odczucia mam. Lala, mimo że nie należy do tego ścisłego grona, zasługuje na brawa. A może nie sama ona, ale jej kreacja. Chwilami irytowało mnie to pokazanie jej, jako tej gorszej, odgórnie skazanej na porażkę, bo nie studiuje pedagogiki, filologii klasycznej, nie zna wszystkich deklinacji łacińskich oraz nie jest Moniką. Jej sposób pokazywania uczuć bardzo mi się podobał, był prosty i taki typowy dla konkretnej grupy ludzi. Chociaż wypadający śmieszne, w porównaniu z uczuciami innych. Powiedziałabym nawet, że jej uczucia wydają się być niskie, zaś reszty wysokie. A Andrzeja najwyższe. Bardzo dobrze jest zrealizowana psychologia większości bohaterów. Ich emocje są prawdziwe, nie są nierealnymi i wyolbrzymionymi tworami układu nerwowego. A to się ceni. Brakuje mi jednak w kilku przypadkach dokładnego tła dla ich zachowań, ale wspominałam o tym już wyżej. Co do świata przedstawionego, żałuję tylko, że opisów niektórych miejsc było trochę za mało. Oczywiście nie mówię tu o skupianiu się na nieistotnych rzeczach. Weźmy chociażby ten Szczecin. Skoro to teksty również o nim, dlaczego jest go tak mało? Właściwie tylko w „Stronach” i „Włóczykiju” była go optymalna ilość. A przecież każdy z bohaterów widzi go inaczej. Ciekawa również jestem kobiecego spojrzenia na to miasto. Poza tym, jak już wspominałam, zawsze interesują mnie widoki z okna, co może być w sumie ciekawym urozmaiceniem. W tekstach są też momenty, gdy akcja nie jest umieszczona w konkretnym miejscu, co wprowadza trochę bałaganu. Weźmy chociażby ostatni rozdział „Włóczykija”. Skakanie między dworcami wprowadziło trochę zamieszania. Co do czasu, czasem łapałam się na tym, że mam wrażenie, jakby wszystko działo się kilka lat temu. Nie wiem, skąd się to wzięło. Chociażby w „Bo to twój dobry kumpel” jest trochę zamieszania z tym i w pewnych momentach nie wiadomo, kiedy to się dzieje. Wystarczyło by tylko dodać gdzieś, ile lat ma bohater, chociażby w zwykłej rozmowie.

Na ocenę treści składały się kolejne punkty:
*Fabuła – 4/4
* Bohaterowie – 5/5
* Świat przedstawiony – 4/5
* Dialogi – 3/3
* Kreacja kolejnych wątków – 4/4
* Styl, język i kompozycja – 4/4
* Logika, spójność i wiarygodność – 4/4
* Zaciekawienie 1/1

Poprawność 5/5
Błędy, które znalazłam są naprawdę pojedyncze i nie zasługują na szczególne odejmowanie punktów. Szczególnie przy takiej masie tekstu.

W co się bawiły małe dziewczynki (B):
„No i miesiącu mojego siedzenia u ciotki wszystkie kury przestały się nieść.” – brak „po” po spójniku „i”.

(C)
Rodzice chcieli mi na pocieszenie kupić rybki, ale rybki uważałam za głupie, więc w końcu dostała żółwia. – Brak końcówki w słowie „dostała”.

Od strony pierwszej do ostatniej (C)
Od lat na tym samym stanowisku, zadowolony ze status quo, rozleniwiony, spędzał dużo czasu przed telewizorem i podśmiewał się niekiedy z maki oraz z jej dokształcania. – Brak litery „t” w słowie „maki”.

Dodatki - 4,5/5
Spis treści jest najlepszą rzeczą, jaką można zastosować w tym przypadku. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, aż zaadoptowałam go na swój blog. Archiwum i najnowsze są niepotrzebne, zostałabym bardziej przy samych najnowszych. O ile da się tego pozbyć. Przyjaznych trochę nie ogarnęłam i prawdopodobnie nie ogarniam nadal. Spodziewałam się listy linków, a mamy bohaterów filmu. Hm, oryginalne. Co do profilu, to ciężko go profilem określić. Nazwałabym to raczej „O Musivum” czy coś w tym stylu. Taka podchwytliwość dla niezaznajomionych z blogiem. I znalazły się linki do czytanych blogów, o proszę. Trochę dziwna forma z tym profilem, ale uznam to za przypadłość livejournal. I to by było na tyle. Masz również „Inspiracje” niestety mało mi one mówią, chociaż niektóre cytaty przypadły mi do gustu. Zresztą wizualnie wygląda to bardzo dobrze. Swoją drogą, ten kalendarzyk – nie da się z nim nic zrobić? Wydaje się trochę niepotrzebny.

Dodatkowe punkty – 5/5
A proszę bardzo. Za słowną wędrówkę po Szczecinie, do którego mam duży sentyment, za natchnięcie do większej nauki języka łacińskiego, za mile spędzone wieczory w ciągu ostatniego miesiąca i za to, że nawet jeśli ocenianie Musivum nie było łatwe, dużo we mnie rozwinęło.

Łączna ilość punktów: 50,5/55. Ocena celująca i w pełni zasłużona!


Przepraszam bardzo za opóźnienia w tej ocenie, ale w pewnej części nie zależy one ode mnie. A poza tym, szkoda mi było rozstawać się z tym blogiem. 

sobota, 26 maja 2012

Odmowa oceny: www.melancholijna-lilia.blogspot.com

Muszę odmówić oceny blogowi melancholijna-lilia, gdyż znajdują się na nim tylko 2 posty. Niestety, ale nie miałabym czego ocenić.

BUKO POPRAWIAM CI DRUGI POST - ROZMIAR CZCIONKI NORMALNY, nie mały. Czcionka domyślna - gdy będziemy zmieniać szablon w przyszłości i np. krój czcionki, nie będzie problemu z edytowaniem wyglądu poprzednich postów. Buziaczki. smirek 

[833] www.wrednezapiski.blogspot.com

Buczq ocenia pamiętnikowo-refleksyjnego bloga o adresie... *chwila grozy i dumdumdum* wrednezapiski!

Pierwsze wrażenie (7/10):
Skłamałabym, twierdząc, iż adres mnie nie zainteresował. Zainteresował, a i owszem! Na swój sposób jest inny, wyróżnia się. I strasznie, ale to strasznie pasuje mi do pamiętnika. Już mam przed oczyma roześmianą nastolatę o ciętym języku, z ciekawymi przemyśleniami oraz interesującymi przeżyciami.
Patrzę na belkę i jestem jeszcze bardziej utwierdzona w przekonaniu, że trafiłam na niezwykły blog. To niesamowite, jak taka zwyczajna "(nie)marionetka" potrafi wpłynąć na nastawienie człowieka. W tym jednym słowie kryje się taka mądrość, że to aż niewiarygodne. Pięknie, pięknie, pięknie. Masz rację. Nie dajmy sobą manipulować. Miejmy własne zdanie.
Szablon budzi we mnie mieszane uczucia. Wygląda ładnie, jest interesujący, aczkolwiek czcionka w postach zdecydowanie za duża. Przez to blog wygląda mniej estetycznie. To śmieszne, ale taki mały (a w tym przypadku duży *czeka na reakcje na jej suchara*) szczegół tak wiele może zmieniać. I tak jest w tym przypadku. Duża czcionka skutecznie odciąga uwagę od pięknego szablonu i tego przesłodkiego ptaszka z lewej strony (<3). Dlatego byłoby całkiem fajnie, gdybyś ją ciut ciut zmniejszyła. I wtedy będzie cudownie, bo szablon mi się podoba.
Tak właściwie, to na swoim blogu masz całkiem miłą atmosferę. Mam nadzieję, że nie rozstaniesz się z nią także w postach, do których właśnie się kieruję, zostawiając Ci w nagrodę piękne 7. A wszystko przez tą dużą czcionkę...


Treść (28/30):
Post pierwszy (bez tytułu):
Świat jest zepsuty, masz całkowitą rację. Zastanawia mnie tylko, dlaczego Bóg nic z tym nie robi? My, ludzie, pozabijamy się niedługo wszyscy własnym jadem, własną głupotą. Ale co z tego, jeżeli zostawimy po sobie to, co teraz? Zniszczenie, cierpienia, zło? To bez sensu. To smutne. To żałosne. Ludzie nie widzą, co stracili przez swoje chore priorytety, przez niepoukładane wartości.
Poruszyłaś temat dość... ważny i poważny. Ale dobrze to wszystko ujęłaś. Taki świat jest zniszczony.
Post piąty (brak tytułu):
Zaczęłabyś je w końcu wszystkie ładnie tytułować.
Ach, jak pesymistycznie. Życie się zmienia szybciej, niż zdajemy sobie z tego sprawę. Dzisiaj idziesz zasmarkany do zerówki, trzymając się kurczowo ręki rodzica, a jutro harujesz w beznadziejnej pracy za grosze. Tylko co możemy z tym zrobić? Nic. Starzejemy się. A życie jest cholernie krótkie. Szkoda, wielka, wielka szkoda, że tak wiele dni się zmarnowało, tak wiele przepłakało i tak wiele godzin się przespało. Ale teraz już za późno. Nie cofnie się człowiek w czasie, mimo że czasem bardzo by tego pragnął. Głupie, szybko płynące życie.
Głębokie przemyślenia:
Ugh, ambitne plany jak na jedne z najdłuższych wakacji Twojego życia. Ale to dobrze. Patrząc optymistycznie - nie będziesz się nudzić. Życzę Ci ze szczerego serca, abyś się z tym wszystkim uwinęła, oby Ci się to udało. Mimo że większość z tych zajęć wymaga od Ciebie dużego zapału, poradzisz (z częścią - już zapewne poradziłaś) sobie, zobaczysz. Najważniejsze to chęci i zorganizowanie, a skoro tak to sobie ładnie, na blogu, opisałaś i rozpisałaś, to może będzie Ci łatwiej. Życzę owocnych w borówki i maliny wakacji!
Świat się kręci, drodzy święci cz. I:
Tak jak Ty (i chyba większość społeczeństwa), wolę angielski niż szprechanie po niemiecku, dlatego... szczere wyrazy współczucia. Plus - trochę spóźnione - miłej wycieczki do GnDKŚ.
ŻYJĘ! :D:
No, wreszcie wesoło, wreszcie radośnie! Z głębokim przekonaniem mówię, że szkoła Ci szkodzi. Zdobyłaś mnie kompletnie zdaniem "ŻYCIE JEST PIĘKNE!". No aż się uśmiechnęłam. JA CHCĘ WIĘCEJ TAKICH POSTÓW na Twoim blogu. No i ten piękny sposób, w jakim piszesz o Bogu... cudownie, cudownie. Najbardziej podoba mi się ta niesamowita energia, którą mi przekazałaś.


Bardzo podoba mi się Twój lekki styl pisania. Jest w nim coś innego. Niezwykle dobrze czyta mi się to, co publikujesz. Tylko wolę, gdy jesteś pełna radości, bo wtedy owa radość mi się udziela. No właśnie - bardzo skutecznie potrafisz wpływać na nastrój czytającego, `(nie)marionetko`, a to cudowny dar. Wykorzystuj go, ile wlezie! Byle z głową i w dobrych celach.
Nie czuję niedosytu. Publikujesz dwa rodzaje postów:
a) z refleksjami,
b) czysto pamiętnikowe.
Te pierwsze podobają mi się zdecydowanie mocniej. Niektóre z tych drugich są w pewien sposób niezrozumiałe dla niewtajemniczonego czytelnika.


Poprawność (4/5):
Pilnuj interpunkcji. Ogółem jest pięknie, tylko czasami gubisz przecinki przed "że" itp.


Dodatki (5/5):
Dodatków nie brakuje. Na początku standardowe linki. Później opisy: Ciebie samej, bloga, znów Ciebie, ale za to z innej strony. Opis nie był nudny jak flaki z olejem, tylko naprawdę interesujący. Następnie lista muzyczna plus książki. Biblią mnie rozwaliłaś. A potem podręcznikami. ;) Ach.


Dodatkowe punkty od Buczki (2/5):
+1 za nieprzeciętnie dobrane i stworzone dodatki (szczególnie za opis)
+1 za teksty pełne humoru.



Punkty: 46/55
Ocena: bardzo dobry |5|


Gratuluję! :)

środa, 23 maja 2012

[832] www.wisienka-rozkoszy.blogspot.com

Magda ocenia opowiadanie: wisienka rozkoszy

Pierwsze wrażenie (2/10)

Szablon wyląda jakby był zrobiony na zasadzie "weźmy jeden z szablonów blogspotu, pacnijmy tu jeden obrazek, obok drugi, ale taki, żeby zupełnie do siebie nie pasowały, na obrazki wklejmy zupełnie niewidoczny napis i będzie fajnie". Otóż nie jest. To z całą pewnością nie tworzy zgranej całości. Obrazki są każdy z innej bajki, dodatkowo nie widzę żadnego logicznego powodu, dla którego ktoś mógłby je umieścić na tym właśnie tle. Napisy są nieczytelne - to raz, a dwa, nie przemawia do mnie ich treść.
Plus za czcionkę; moje oczy ją lubią.
Napis na belce zupełnie mnie nie przekonuje - to powtórzenie adresu i podanie trzech imion. Jestem pewna, że da się wymyślić coś bardziej kreatywnego.
Samemu adresowi nie mogę nic zarzucić. Jest łatwy do zapamiętania, a do tego całkiem ładnie brzmi.

Treść (6/30)
Rozdział I
Nie podoba mi się ten rozdział. Piszesz na zasadzie "zrobił to, potem zrobił tamto, a później jeszcze to". Jest to zupełnie beznamiętne, pozbawione jakiejkolwiek atmosfery. Zarówno zabicie autostopowicza jak i odczucia Damona względem ludzi w lesie są opisane na tyle sucho, że jeśli chodzi o ładunek emocjonalny, przypominają listę zakupów.

Rozdział II
Eva potrzebuje pracy bo...? No przecież, bo musi kupić ciuchy i kosmetyki! Nie jedzenie, nie rachunki, tylko ciuchy i kosmetyki. 
Podjąwszy to postanowienie, Eva dzwoni pod pierwszy numer znaleziony w gazecie i dostaje pracę. Jest to zupełnie nierealistyczne.
Nie miała co robić pomimo, że jej rzeczy nadal tkwiły nierozpakowane w pudłach? Gdzie sens?
"Przeprowadzili krótką rozmowę i oznajmił jej, że dostała pracę" - proszę Cię... Nie było żadnych innych chętnych, szef nie miał żadnych wątpliwości, nic? Od ręki dostała pracę? Przemyśl to jeszcze, bo jest to zupełnie nierealne.

Rozdział III
Od kiedy siedemnastolatka (taki wiek został podany w poprzednim rozdziale) może być studentką?
Jest przewidywalnie. Mogę powiedzieć z około dziewięćdziesięcioprocentową pewnością, że Damon wcale Evy nie zabije, raczej się w niej zakocha.

Rozdział IV
Damon i Eva zamienili ze sobą dziesięć zdań (policzyłam), Eva beztrosko pozwoliła mu wprowadzić się do jej mieszkania. Nie pytając, kim jest, skąd jest, co robi, ile ma lat, jak długo chce wynajmować mieszkanie, ile dopłaci za czynsz i rachunki, czy przypadkiem nie jest seryjnym gwałcicielem, czy będzie jej wyjadał rzeczy z lodówki, czy nie strzela hobbystycznie z wiatrówki do przechodniów, czy ma w zwyczaju hałasować po nocy... Rozumiesz, o co mi chodzi?
Tak, wprowadźmy się do czyjegoś domu i od razu zróbmy balangę, czemu nie...

Rozdział V
Damon zagaduje do dziewczyny w najbardziej chamski sposób, jaki można wogóle wymyślić, a ona nawet się nie oburza. Jej reakcja sugeruje, że jest sennym, głupiutkim stworzeniem, któremu jest obojętne, z kim będzie flirtować.
Sam Damon również nie grzeszy inteligencją. Daje się ponieść, pomimo, że ma świadka. Nie wiem, czy tak chciałaś go wykreować, ale dla mnie jest on po prostu mało inteligentnym, płytkim okrutnikiem.
Szkoda, że nie wyjaśniłaś, co dokładnie sprawia werbena.

Rozdział VI
Mam pytanie... A właściwie kilka. Skąd Damon ma willę? Dlaczego, posiadając willę, wynajmuje kawalerkę? Dlaczego willa na odludziu jest czymś dziwnym? Wille w centrum zdarzają się zdecydowanie rzadziej.
"powiedziawszy to jego twarz zmieniła się ponownie" - wynika z tego, że to jego twarz to powiedziała, co z biologicznego punktu widzenia jest całkiem normalne, ale ze stylistycznego jest to po prostu źle użyty imiesłów.

Podsumowując. Fabuła nie urzeka. Jest przewidywalna, mało realistyczna, bez cienia oryginalności. Na Twoim miejscu przemyślałabym jeszcze raz całą koncepcję. Bohaterowie są płascy, nie dałaś im charakterów. Jedyne, co potrafię o nich powiedzieć, to że Damon jest niespecjalnie inteligentny i kieruje się najniższymi instynktami, a Eva jest naiwna i puściutka. Na temat Mirandy już się wypowiedziałam. Nad nimi też się zastanów. Co chcesz nimi zaprezentować? Jakie cechy powinni posiadać? Co jest dla nich charakterystyczne? Jak mówią? Jak się ubierają? Co lubią? Jak patrzą na życie?
Styl jest suchy, nie porywa. Nie oddajesz żadnych emocji, zwróć na to więcej uwagi.
Brak opisów miejsc, ludzi; świat przedstawiony jest mi zupełnie obcy, nie wiem, jak wygląda miejscowość, w której akcja się rozgrywa. Nie wiem, jak wygląda bar, w którym będzie pracować Eva.
Logika. Na podstronie "Fabuła" znalazłam informację, że Miranda zakocha się w Damonie. Powiedz mi, gdybyś najpierw zobaczyła, jak nieznany Ci facet pozbawia krwi kelnera, a później tenże facet rozorałby Ci szyję i zawiózł na odludzie, co byś zrobiła? Rzuciła mu się na szyję czy raczej zwiała do Azji?
Najbardziej irytujące są jednak czerwone dopiski pod rozdziałami. Skoro uważasz, że rozdział jest nieudany, nie wrzucaj go. Poczekaj, pomyśl, popraw, a nie częstuj nas czymś, co jest niedopracowane.

→ fabuła, pomysł, oryginalność 0/6
→ bohaterowie 1/6
→ styl, język, kompozycja 2/6
→ opisy i kreacja świata przedstawionego 1/6
→ logika, spójność 2/6


Poprawność (3/5)
Rozdział I
"czarno-włosego" - czarnowłosego.
"nie możliwe" - niemożliwe.

Rozdział II
"Zaczęła wetować przyniesioną przez siebie dzisiejszą gazetę" - wertować.
"Do wiedzenia" - do widzenia.
"Kilka stolików, dwa stoły do bilarda, grupkę roześmianych nastolatków" - grupka.
"Patrzył się tak, jakby rozbierał wzrokiem" - po pierwsze: bez "się". Po drugie: kogo rozbierał?

Rozdział IV
"Damon’owi" - zbędny apostrof.
"na jego widok dziewczyną głos staje w gardle" - dziewczynom.

Rozdział VI
"Ogromny żylandor" - żyrandol.

Dodatki (2/5)

"Fabuła" - nie wiem, po co taka informacja, skoro fabuła będzie zawarta w opowiadaniu. W każdym razie: na postronie pomieszałaś czas przeszły z teraźniejszym. Zdecyduj się na jeden z nich.
"Postacie" - najgorszy grzech blogowych pisarzy. Wszystko, co chcesz mi przekazać o swoich bohaterach, powinnaś zawrzeć w treści opowiadania. Szkoda, że zamiast napisać to wszystko tam, wklejasz tu.
Masz również dwie sondy. Pierwsza jest zupełnie bez sensu, natomiast druga może dać całkiem ciekawe wyniki.

Dodatkowe punkty od Magdy
Szczerze mówiąc, nie mam za co.

Łącznie punktów jest 13, co daje ocenę niedostateczną.

Tak oto wyczyściłam sobie kolejkę. 

poniedziałek, 21 maja 2012

[831] www.cierpienia-mlodego-ranulfa.blog.onet.pl

Dzisiaj na przekąskę mamy sałatkę ranulfową zaprawioną opowiadaniem w wykonaniu szefa kuchni, smirka. 


Pierwsze wrażenie (7/10)
Poprzednie pierwsze wrażenie wizualne było lepsze, tutaj właściwie nie wiem, z czym mam wiązać ten nagłówek. W każdym razie ani kolorystycznie mi to nie pasuje do powiadania, ani nie podoba mi się jasna czcionka na ciemnym tle, ani jej wielkość, która w gruncie rzeczy nie pasuje do żadnej innej kategorii niż: mikroskopijna. Poprzednia szata graficzna była według mnie o wiele lepsza. Niemniej jednak estetycznie nie miażdży mojego wzroku i wygląda dość dobrze, dlatego nie będę się już zagłębiać w mieszanie stylów w nagłówku. Szablon nie Twojego autorstwa, więc co mam Ci ględzić nad jakością jego wykonania. 
Stanowczo wolałam poprzedni, zarówno pod kątem kolorystycznym, jak i wykonanie było przystępniejsze.
Jak już gdzieś przyznałaś, językowy miszmasz się pojawił, ale ja mam na to swoje zdanie wyrobione i mi to nie przeszkadza, dopóki potrafisz uzasadnić, czemu coś gdzieś wisi i potwierdzić, że jest to dla Ciebie, jako autora, ważne.
Nie za bardzo lubię bawić się w analizy belek czy adresów, skoro jesteś autorem inteligentnym, zakładam, że to nie zrządzenie losu. Jedynie drażni mnie, że nigdzie nie prezentujesz tłumaczeń na polski.
Nie podoba mi się tu ze względów czysto osobistych, ale przy poprzednim szablonie przebywało się na Twoim gniazdku nieźle. Porządek utrzymujesz.


Treść (22,5/30)
Oceniłam jedynie część pierwszą (bez pierwszego kapitelu części drugiej), gdyż wydało mi się ocenianie części drugiej tak samo sensowne, jak ocena jednego tylko rozdziału.

Z tekstem tym jest tak, że na pierwszy rzut oka wydaje się być piekielnie dobry, a potem patrzy się tępo w jeden punkt i zauważa się w myślącym z prędkością dwieście kilometrów na godzinę mózgu,  że jednak znajduje się tu parę rzeczy, które nie grają. Pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne, dopiero gdy pokontempluje się chwilę, już nawet bez dogłębnej analizy zauważa się pewne wpadki.
Na początku zastanówmy się nad samym tytułem. Cierpienia młodego Ranulfa to aż nazbyt widoczna parafraza tytułu powieści Goethego i zaglądając do środka, odnoszę wrażenie, że tytuł opowiadaniu nie został nadany przypadkowo. W związku z tym poniżej przedstawię kilka uwag, które wprowadziłabym w życie, gdyby rzeczywiście opowiadanie to miało być pewnym sparafrazowaniem Cierpień młodego Wertera.
Przede wszystkim skupmy się na tym, o czym traktuje twór Goethego.
          1.       cierpienie
          2.       model miłości romantycznej
          3.       romantyczny indywidualizm
          4.       nieprzystosowanie do świata
          5.       wykształcenie (gł. w kwestii sztuki)
          6.       opinie o świecie
a.       natura
b.      polityka
c.       opinie o pewnych działaniach, np. o samobójstwie
Mając tak rozrysowany model tego, co powinno być ujęte prowizorycznie w przykładowej parafrazie tekstu Goethego, zacznijmy więc analizę Twojego tekstu.
ad. 1) Cierpienie w opowiadaniu o Ranulfie nakreśliłaś mocno, wyraźnie, często przedstawiasz je wręcz groteskowo, karykaturalnie. Odnosi to w gruncie rzeczy dobry efekt, z tekstu bije humor. Poza tym jest to pewien sposób na pozbycie się tej romantycznej ckliwości. Tu wyważyłaś wprowadzenie elementów romantycznych w realia średniowieczne na piątkę. Pozostaje jednak kwestia techniczna samego cierpienia. Owszem, przede wszystkim trzeba się skupić na obrażeniach chłopaka tu i teraz, ale opisujesz go jako kruche stworzonko, a w każdym rozdziale dostaje mu się tyle, że ja po tygodniu nie dałabym rady stanąć na nogach, a raczej należę do osób zaciętych i walecznych. Ponadto pozostaje też kwestia jego bielactwa i dokuczających mu oparzeń, czego motyw ukazał się raz i po trzech dniach stosowania ziołowej maści magicznie znikł i więcej się nie ukazał.
Po pierwsze więc, gdy człowiek dostaje „po mordzie”, efekty tego widać dłużej niż dwa dni. Po drugie człowiek nieprzystosowany do długich wędrówek ślady po nich odczuwa dłużej niż trzy dni, zwłaszcza, że jego organizm w tym czasie musi również zregenerować poparzony naskórek. Po trzecie zaś i ostatnie, kiedy Ranulfik siedzi całymi dniami w zamku Graalowców, a nagle wychodzi na zewnątrz i zaczyna latać na słońcu, wypadałoby wspomnieć o jego oparzeniach nawet nie na skalę tak wielkich ran, jakie miały miejsce przy ich przemarszu z jednego obozowiska do drugiego, a po prostu napomknąć o jakimś lekkim odparzeniu, zaróżowieniu, podrażnieniu. I znów, efekty takich igraszek ze skórą widać dłużej niż trzy dni. Przecież zwykłe otarcie naskórka schodzi koło tygodnia, a co dopiero rozległe oparzenie spowodowane bielactwem!
ad. 2) Trudno tu mówić o jakiejkolwiek miłości romantycznej, skoro jesteśmy w średniowieczu. Spróbujmy jednak pogodzić to wszystko ze sobą.
Jeśli mamy mówić o miłości, należy najpierw powiedzieć, że w średniowieczu postacie kreowano na zasadzie tworzenia ideału osobowego. W romantyzmie stosowano sakralizację osoby ukochanej. Współcześnie odchodzimy od tych dwóch zabiegów i staramy się jak najbardziej odrzucić marysuizm postaci.
Gdy przyglądałam się pierwszy raz modelowi miłości, jaki ukazałaś, wydała mi się ta kreacja niemal współczesna. Potem kierowałam się bardziej ku prześmiewczemu romantyzmowi. Natomiast teraz już nie wiem, co mam o tym sądzić, w każdym razie na pewno nie nazwałabym tego przyjemnym balansowaniem pomiędzy średniowieczem a romantyzmem, jak to miało miejsce w punkcie pierwszym.
Chaos. Należałoby według mnie poświęcić więcej czasu analizie tekstów średniowiecznych i rozpracowaniu, co tworzy model miłości średniowiecznej, a następnie znaleźć części wspólne z modelem romantycznym i stworzyć z tego swego rodzaju punkt przejściowy między typowo średniowieczną miłością a modelem miłości zaprezentowanym u Goethego.
ad. 3) Być może w tej kwestii odznaczę się w Twoich oczach swego rodzaju ignorancją wobec Twojego tworu, ale przykro mi bardzo, w Ranulfie nic, poza jego narzekaniem, indywidualnego nie widzę. Jego charakter jest stworzony jako bardzo blady i jedyna rzecz wyraźna to właśnie prześmiewcze docinki traktujące o nieszczęśliwym losie. Jak na parafrazę „Cierpień młodego Wertera” charakter Ranulfa wychodzi na zbyt płaski, brak mu indywidualizmu właśnie.
ad. 4) Tu znów brakuje mi głębi psychologicznej bohatera. Poszłaś właściwie po najmniejszej linii oporu, kreując motyw nieprzystosowania bohatera tylko elementami fizycznymi. Brakuje mi tutaj tej niewiedzy, co teraz zrobić, jak się zachować, jak sobie poradzić z tą sytuacją, brak mi poczucia nieumiejętności dopasowania się etc.
ad. 5) To jest rzecz, która uderzyła mnie chyba pierwsza tuż po przeczytaniu. Nie będę wymagać od Ranulfa wykształcenia w dziedzinach sztuki, gdyż nie ma on rodziców i jest pomiotem Zakonu, jednakże skoro nie był kształcony na rycerza, wypadałoby mu nadać jakieś ukierunkowanie zawodowe. Odebrałam sygnały w postaci poezji, jaką tworzył, w postaci malowniczości opisów przyrody i cytowania Koheleta, ale tego jest za mało. Poza tym zwłaszcza to ostatnie charakteryzuje się tak wielką sztampowością, że większą byłoby jedynie cytowanie słów w przypowieści o samarytaninie, zaginionej owcy lub synu marnotrawnym.
Jeśli Ranulf nie posiadał wykształcenia w dziedzinie literatury (tu mógł kształcić się sam, dlatego w tym kierunku poszłam, ale równie dobrze mógł być przez kogoś kształcony w innych dziedzinach sztuki), wypadałoby to wyraźnie nakreślić, bo jak na razie wspomniałaś jedynie, czego Ranulf NIE robił w Zakonie i chyba powoli popadam w coraz większą konsternację z tego powodu.
ad. 6) a) Motyw natury w opowiadaniu wykorzystałaś na dwóję. Za mało, zbyt pobieżnie i powierzchownie. Poza tym odnoszę wrażenie, że tutaj nie wycelowałaś dobrze i zbyt przechyliłaś się na stronę romantycznego postrzegania świata.
b) A propos polityki, to mam nadzieję, że wymielisz ją na wszystkie strony w drugiej części, gdzie będziesz miała idealne pole do spisania wielu opinii i konkluzji wysnutych na podstawie porównania przez Ranulfa polityki krzyżackiej oraz polityki polskiej.
c) Trudno nie zacząć tego podpunktu od samobójstwa, które u Ciebie pojawia się na początku, a Goethowskieo Wertera kończy.
Niewystarczająco jednak skupiłaś się na zobrazowaniu tego motywu z racji odgórnego założenia, że tak czy siak do niczego nie dojdzie. Brak mi tu jakichś przemyśle na temat samobójstwa lub przede wszystkim wyjaśnienia, jak to możliwe, że Ranulf chciał zdobyć się na taki krok, skoro jest chrześcijaninem i wraz ze swoimi braćmi chce chrystianizować Europę.
Jego zachowanie przypisałabym współczesnemu typowi samobójcy, który nie wie, co zrobić, więc bez zastanowienia odbiera sobie życie. Ani nie styka mi się to z zachowaniem romantycznym, ani tym bardziej z średniowiecznym. Trochę tu namieszałaś.
I właściwie tyle jeśli chodzi o jego zdanie na temat różnych możliwych ruchów w życiu. Reszta pozostaje dla nas kolejną niewiadomą.
 
Żeby nie lać już wody, bo chyba wniosek z powyższych moich uwag dotyczącym balansowania między kreacją średniowieczną a romantyczną nasuwa się sam, przejdę do samych wydarzeń przez Ciebie przedstawionych.
Zaczynasz przyjemnie, drugi wprowadzony wątek nawet mnie oczarował, ale on tak na dobrą sprawę znika i przechodzimy do akcji właściwej, czyli tej, która zaprowadziła naszego biednego Ranulfa do niewoli u Polaków. Ogółem rzecz biorąc, część pierwsza wydaje mi się bardzo okrojona i w sumie nawet wychudzona. Brakuje tu wielu opisów, elementów, które mogłyby stworzyć wyraźniejszy zarys sytuacji. Wielokrotnie lejesz wodę, wrzucasz kolejny żarcik czy śmieszny dialog, przez co tracisz na rzeczach, które są rzeczywiście istotne.
Zastanawia mnie wiele działań bohaterów, jak chociażby to, że Ranulf po dostaniu się w niewolę do Polaków całkowicie jakby zapomniał o tym, że jest Krzyżakiem. A przecież bycie Krzyżakiem polega też na pewnych na modlitwach i na konkretnym sposobie postrzegania świata: życiu pod chwałę Boga. To również skrajnie idealistyczny obraz, ale u Ciebie nie widzę prawie żadnego elementu poza posiadaniem różańca oraz wędrowaniem na chwałę Pana, który wskazywałby na to, że Ranulf jest chrześcijaninem.
Co więcej, Ranulf nie tylko zapomina o modlitwie, a również podczas stosowania czarnomagicznych (zielnych) metod leczenia już po jednym dniu zapomina w ogóle o tym, że zgrzeszył. A poza tym zbyt długo go przekonywać do tego grzechu nie trzeba było.
W kapitelu VII, gdy do akcji włącza się Otto, nie zorientowałam się dotąd stu procentowo pewnie, kiedy Nawoja dowiaduje się, że Otto i Ranulf się znają. Gdy mówi „okłamałeś mnie”?
Kapitel VII znów, Otto zostaje pobity i pozostawiony niezwiązany pod wiszącym, ale związanym Ranulfem. Robisz z pogan bandę idiotów czy po prostu nie pomyślałaś, że oni też potrafią myśleć?
Podoba mi się motyw Donny Gualterio, ale jest przedstawiony mało klarownie.
Nie znalazłam poza tym żadnych niejasności. Fabuła jakąś zawiłością nie grzeszy, pewnie Ranulf okaże się synem Donny, pewnie Nawoja i nasz białowłosy się zejdą, pewnie Otto zginie, pewnie wydarzą się jakieś ekscesy na „froncie wojennym”. Pewnie. Średnio mnie to interesuje i nie sprawiłaś, abym wyczekiwała na kolejną część z niecierpliwością. Owszem, przyjemnie się to czyta, humor Ci nie odstępuje na krok, ale fabuła to nie jest Twoja dobra strona. Dlatego popracowałabym na Twoim miejscu nad lepszym sparafrazowaniem Goethego oraz nad opisami, które już, już omawiam.

Opisy nie należą do jakichś ciężkich technicznie. Z racji na narrację trzecioosobową z elementami mowy pozornie zależnej, wplatasz w nie dużo charakteru Ranulfa, a co za tym idzie – tekst nie jest pisany tak swobodnym językiem jak w przypadku narracji pierwszoosobowej, ale też trudno w nim szukać jakichś wysublimowanych fragmentów. Wszystko utrzymujesz w żartobliwym tonie luźnych określeń, ale nie tracisz na jakości.
Zauważyłam, że wychodzisz z założenia, że jak coś już zostało opisane, to potem można to jedynie nazywać po imieniu, o wyglądzie już więcej nie przypominać, a co tu dopiero mówić o pogłębianiu szczegółów. Co to ma być, moja droga?! Przedstawiłaś nam mniej więcej, jak prezentuje się Ranulf w pierwszych rozdziałach, potem zaś średnio raz na rozdział wspominałaś o tym, że ma białe włosy, raz napomknęłaś o czerwonych oczach. Wyglądu Nawoi nie pamiętam w żadnym stopniu (potem w jakimś fragmencie podczas powtórnego przeglądania tekstu doczytałam się, że ma zielone oczy i włosy z tańczącym w nich słońcem). Otto mi się jakoś majaczy, ale nie umiem go dobrze rozgryźć, bo podsyłasz mi dwa różne dla mnie typy wyglądu – pijaka oraz przystojnego mężczyzny o niczego sobie gabarytach. Połączyć to można, owszem, ale słowami i to przy odrobinie wkładu sił. Przy aktualnym stanie rzeczy, gdy czytam, Otto kreuje się w mojej wyobraźni jako dwie różne postacie, co jest dość kłopotliwe, kiedy zaczyna się poruszać.
Dobrze radzisz sobie z opisami miejsc. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy robisz to nieświadomie, ale umiesz tak dopierać słowa, że miejsce opisujesz przy minimalnym wkładzie słownym, a możemy sobie je dobrze wyobrazić. Jest to taki zabieg, który polega na dobieraniu słów w ten sposób, aby nakierowywać czytelnika, co powinien sobie wyobrazić. Używasz paru wyrazów, które nie opisują całego miejsca, ale czytelnik bez problemu je sobie wyobraża, bo te najbardziej trywialne rzeczy jego wyobraźnia tworzy automatycznie.
Najgorzej wychodzi Ci kreacja świata jeśli przyjrzymy się zgodności czasowej zachowań bohaterów. Możesz się teraz wypierać, że nie jest to opowiadanie historyczne i nie mogę wymagać od Ciebie zgodności, jednakże zgodność wydarzeń to jedno, a zgodność zachowań to drugie. To pierwsze przekręcaj sobie na prawo i lewo, nie interesuje mnie to, dopóki nie zaczniesz twierdzić, że opisujesz historię i że to naprawdę się wydarzyło. To drugie zaś, jeśli nie zgadza się z przyjętymi przez Ciebie czasami, jest lekko drażniące, bo zaczynam się zastanawiać, po jaką cholerę zaczęłaś w ogóle tworzyć w średniowieczu, skoro dobrze go nie znasz.
Choćby takie słowo „cholera”. Dokopałam się jedynie do XVII wiecznego słownika, a nawet tam jeszcze słowo to nie było używane jako wulgaryzm w takiej formie, w jakiej widnieje dzisiaj. Współcześnie używamy go raczej jako wykrzyknienia wtrąconego w wypowiedź, wtedy cholera stanowiła podmiot, np. gorąca cholera, przypalona cholera, cholera rdzawa.
Przejdźmy dalej. Facet wywodzi się z Zakonu, wszystko robi pod chwałę Pana, a jakoś mało w tym wszystkim modlitwy. Zbyt mało. Zbyt mało wzmianek o umartwianiu się, ascezie w ogóle oraz o grzeszeniu. Podoba mi się, że wciskasz to tu, to tam opinie Ranulfa i jego wierzenia, ale same opinie nie starczą. Kiedy człowiek się nakierunkowuje na jakiś rodzaj postępowania, to potem się go trzyma myślami, nie koniecznie wciąż rozważając ideę, jaka powstała w jego głowie, ale przestrzegając, czy wszystkie jego działania są z tą ideą zgodne.Dlatego jeśli coś zgrzyta, rozpoczynają się wewnętrzne spory, których u Ciebie też brakuje. Poza tym często dochodzi do pogłębiania własnego zdania. Co również olałaś.
Dobrym fragmentem do ukazania, co robią średniowieczni Polacy w chwilach wolnych, jest opisanie mniej więcej (nie na zasadzie wprowadzania zasad, ale jedynie tego, co Ranulf widzi) przebiegu gry wspomnianej w kapitelu VII. Jakaś gra, w której jeden młodzieniec przegrywa, nic mi nie mówi, nie jestem nawet wstanie powiedzieć, czy była to raczej gra statyczna czy aktywna.
Drażniąca okazuje się czasami idealizacja postaci, ponieważ nie umiesz jej zbalansować tak, aby nie drażniła żyjącego współcześnie czytelnika. Ponieważ aktualnie odchodzi się od marysuizmu, musisz tak pobawić się z opisem oczu rozświetlonych uśmiechem podczas skoku oraz włosów, po których tańczyło słońce, aby czytelnik nie dostawał przy tym kurwicy.
W kapitelu VI we fragmencie, gdzie Ranulf opiewa przyrodę, no właśnie – brakuje mi obszerniejszych opisów tej przyrody.
Opis jedynej sceny walki jak dotąd jest opisem… dość statycznym, jednak ze względu na pobłażliwość, jaką obdarzała Nawoja Ranulfa, a nie z powodu braku umiejętności.

Ze stylem, moja droga, mamy pewien problem. Nie umiemy tworzyć napięcia inaczej przez wielokropek, prawda? Dlatego wciskamy go wszędzie na siłę, zamiast się nauczyć. I odnosi to skutek całkowicie odwrotny do zamierzonego – po pewnym czasie już nie zwraca się uwagę na klimat, jaki chcesz zbudować, a z małym „kurwikiem” w oczach przelatuje się wzrokiem po kolejnych wielokropkach i zastanawia się ile jeszcze.
I tu napotykamy pewien problem – humor prezentowany przez Ciebie w opowiadaniu „Cierpienia młodego Ranulfa” w większości przypadków opiera się na zaskakującej puencie, przed którą nigdy nie omieszkasz wstawić kolejnego wielokropku. Argh!
Nadużywasz tworzenia opisów rzeczy, których Ranulf nie jest pewien. Owszem, może to nam dać jakiś pogląd na jego postać, ale przy piątej z kolei rzeczy to staje się drażniące i zaczynam wątpić, czy to Tobie się płyta zacięła, czy to Ranulf jest aż tak tępy.
To i inne uwagi prowadzi mnie do wysnucia wniosku, że jesteś trochę stylistycznie ograniczona. Nie dajesz sobie wolności tworzenia, tylko wciskasz się w pewne ramy i twierdzenia, hamując siebie i swój styl, a kopiując bardziej to, co kiedyś zauważyłaś i Ci się spodobało. Bo to samo widać przy konstrukcji zdań np. w przypadku przeczenia z „bynajmniej”, na które jak się uweźmiesz, tak pojawia się co kilka akapitów jak mantra.
Nie mniej jednak poza tą sztampowością język, jakim się posługujesz, jak najbardziej mi odpowiada. Mogłabyś jedynie dorzucić do niego trochę więcej zwrotów średniowiecznych.
Lubię humor, który przepełnia Twój tekst, ale pamiętaj, że to nie od jest głównym tematem i stać Cię na więcej niż tylko na żarciki.

Co do bohaterów, Ranulfa przetrzepałam powyżej chyba wystarczająco. Nawoja pozostaje jak na razie wielką zagadką, ale nie wzbudza we mnie tymczasowo żadnych emocji. Nie wiem też za bardzo, jak wygląda i przez wielką, tajemniczą mgłę, która osnuwa jej osobę, chwilami mam wrażenie, że dopasowujesz jej charakter do sytuacji, która akurat się nadarzy.
Ścibora dopiero zarysowałaś, a ksiądz wyszedł Ci lekko sztampowy.
Otto to moja perełka, która przyprawia mnie o skurcze żołądka. Drażni mnie chłopina niemiłosiernie i mam ochotę za każdym razem, kiedy tylko o nim wspominasz, trzasnąć go wielkim obuchem w łeb. Bohaterowie raczej nie mają problemu z byciem osobnymi jednostkami. Myślą osobno, Ranulf czasem traci na ranulfowatości i w scenach z Ottem staje się zbyt ottowaty, ale generalnie widać w nich indywidua. Przy Otcie i Nawoi jest to wyważone dobrze, lecz Ranulf powinien się choć trochę wybić, nawet nie przez jakąś nietuzinkowość, ale przez nasze lepsze poznanie jego osoby. Bo jak na taki szmat tekstu znam go trochę mało.
Ostatnio zauważyłam taką tendencję, że jak się ludziom krzyczy, że bohaterowie też mają przeszłość, to zaczynacie się skupiać na tym, aby nam powiedzieć, jaki bohater był kiedyś i co robi teraz, ale jaki jest teraz – zapominacie nadmienić. Ah jo, ah jo, zakrecikuję się dzisiaj, wzdychając tu nad klawiaturą.
Popracuj nad dialogami. W rozmowach Otta z Ranulfem ich wypowiedzi zacierają się i wyglądają momentami jak przepychanki słowne jednej osoby i jej dwóch jaźni. Poza tym denerwuje mnie to, że dialogów jest tu tak dużo, a wielokrotnie są jedynie zapychaczem miejsca. Dobrze, parę razy mogą posłużyć za wprowadzenie nastroju i ukazanie, że oni też prowadzą trywialne rozmowy, ale bez przesady.

Zauważyłam trzy błędy logiczne. Jakaś tam czarownica z lasu potrafiła mówić po niemiecku?
Druga rzecz to motyw głuchej kuny. Najpierw nie reaguje, bo nie słyszy, a przy kolejnej sytuacji kuna nie reaguje, bo nie czuje potrzeby.
Trzecia rzecz drażni mnie chyba najbardziej. W opowiadanie wyraźnie wrzuciłaś motyw exegi monumentum (kapitel V, Ranulf tworzy sobie pomnik). No przykro mi bardzo, ale inaczej się tego odczytać nie da przy tych wszystkich nawiązaniach. A to się tutaj kupy nie trzyma! Zrozumiałabym nawiązanie w okresie tworzenia przez Horacego albo w czasach uwielbienia sztuki horacjańskiej, ale na bór zielony, w średniowieczu?!

Tekst zakomponowałaś dobrze, acz tematu w moich oczach nie wykorzystałaś nawet jak na pierwszą dopiero część.


a) zaciekawienie czytelnika
1/1
b) fabuła, akcja i oryginalność
5/6
c) opisy i kreacja świata
4/6
d) dialogi
1,7/2
e) styl i klimat
3/5
f) bohaterowie
5/7
g) estetyka i kompozycja
1/1
h) logika tekstu
1,8/2

Poprawność (3/5)
Tu, powiem Ci szczerze, było dość ładnie, acz nie idealnie.
Nie mogę zdzierżyć miliarda wielokropków, ale to sprawa w tym momencie drugorzędna. Gorszą bowiem rzeczą okazało się to:
„Coś jednak powstrzymało ich przed zamordowaniem go siedemnaście lat temu...
... tylko co?”
Cytuję:
„Jestem od wielu lat redaktorem książek i nie mogę się zgodzić z opinią, że „najlepiej będzie [...] postawić spację po wielokropku”. Zawsze mnie uczono, że w tekstach drukowanych oprócz norm językowych obowiązują też poligraficzne, a jedna z nich mówi, że wielokropka na początku zdania nie oddziela się spacją od słowa po nim. Ma to miejsce na ogół (a może tylko) w dialogach, gdy wielokropek sygnalizuje zwykle dopowiedzenie.”
— Bożena, PWN

Kolejna sprawa to dywiz. Krótka kreseczka „-” zwana dywizem nie jest znakiem interpunkcyjnym i nie spełnia zadania myślnika. Jeśli zamierzasz zapisać myślnik, powinnaś zastosować do tego pauzę „—” tudzież półpauzę  „–”.

„Ich spojrzenia spotkały się ze sobą, ciała dwojga młodych przebiegł dreszcz, gdyż otóż nadszedł długo oczekiwany dzień[…]” – gdyż, iż, ponieważ, że uznałam błędność zestawienia ze sobą wyrazów „gdyż” oraz „otóż”, a także trzeci raz z rzędu zamiast „gdyż” za pierwszym razem napisałam „gryź”. Brawa dla smirka.

„Mógłby co najwyżej go poprosić o grzeczne oddanie rumaka i oddaniu się w ręce sprawiedliwości.” – to najdziwniejsze niespecjalne powtórzenie jakie widziałam, połączone w dodatku z nieumyślnym błędem gramatycznym. Byłam zszokowana, gdy to pierwszy raz zobaczyłam.
„Ranulf nie wiedział, gdzie i dlaczego się znajduje. Wiedział natomiast, że całe jego ciało trawi gorączka, ma sucho w ustach i wprost rozrywa go z bólu. I wtedy odkrył, że znajduje się w jakiejś sieni, leżąc sobie na prowizorycznym posłaniu.” – powtórzenie: znajduje się.
„Teraz to już na pewno nie żyje.” – w celu uniknięcia powtórzenia w następnych zdaniach, radzę przemianować to „nie żyje” na „umarł”.
„Usłyszał jakieś głosy, więc chyba jednak żyje. Jednak pomimo[…]” – powtórzenie: jednak.
„Tak czy inaczej, zostałam przez was UPROWADZONY[…]” – AHA.
„Jeszcze lepiej – wszystko wskazywało na to, że wszystko zostało już postanowione.” – powtórzenie: wszystko.
„Płynna niemiecczyzna nowoprzybyłego sprawiła, że Ranulf odruchowo poderwał głowę, by spojrzeć na przybyłego.” – powtórzenie: nowoprzybyłego, przybyłego. To że dodasz przedrostek, nie sprawia, że możesz sobie na prawo i lewo powtarzać podstawę słowną.
„Niestety, nie przeznaczone mu było tego dnia się wyspać – na jawę sprowadziła go balia zimnej wody, wylanej prosto na głowę.” – bez przecinka przed „wylanej”.
„Ranulf, westchnąwszy z rozpaczą, przetarł twarz dłońmi, po czym zamrugał, stwierdziwszy, że w środku jest podejrzanie ciemno.” – bez przecinka przed „że” (przecinek się cofa w momencie zbiegu imiesłowu przysłówkowego oraz spójnika „że”).
„[…]zapytał, na wpół drwiącym tonem.” – bez przecinka.
„wykuć pomnik” – pomnik „wykuł” na drzewie, dlatego nie do końca jestem przekonana do tego czasownika.
Przekopałam sobie niemały kawałek materiałów, ale nigdzie imienia „Czapla” nie znalazłam w okresie średniowiecza.
Zwroty „nie-wiadomo-gdzie” czy „nie-wiadomo-po-co” zapisane z dywizem są błędne. Piszemy po prostu: nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co.
„Zatem chcąc, nie chcąc, szedł za Czaplą[…]” – „We frazeologizmach składających się z dwu członów równorzędnych, np. rad nierad, chcąc nie chcąc, nie stawiamy przecinka[…] – Jan Grzenia, PWN.
„Odwrócił się szybko na pięcie z zamiarem ucieczki, ale nie zdołał nawet ruszyć się na krok. Księżniczka szybkim ruchem podcięła mu nogi i spojrzała srogo na Ranulfa.” – powtórzenie: ruszyć, ruchem.
„Dopiero siarczysty policzek wymierzony mu przez księżniczkę uzmysłowiło Ranulfowi, że to z jego ust padło to słowo. Ze zdziwieniem dotknął spuchniętego policzka, po czym spojrzał na Nawoję.” – powtórzenie: policzek.
„Niestety – ten, kto wiązał go liną znał się na swojej robocie.” – związał.
tylko niewyobrażalnej, kosmicznej siły, która jak dotąd wrzucała go w najczarniejsze, najbardziej beznadziejne sytuacje, po czym z łatwością wyciągała go ze wszelkich kłopotów. Tylko, że w tej konkretnej chwili obawiał się, że kosmiczna siła nie znajdzie pomysłu, jak go uratować. Wojna polsko-pruska to chyba za nadto wysoka cena.” – powtórzenia: tylko. Powtórzenie składniowe: że. Błąd ortograficzny: zanadto piszemy łącznie.
„Mimo, że pobito go całkiem dotkliwie, wzrok miał bystry.” – zasada cofania przecinka: przecinek sprzed „że” wędruje przed „mimo”, zlepiając się z tym, który powinien przed „mimo” stać. Z racji, że „mimo” zapoczątkowuje tu zdanie, pierwszy przecinek w tym przypadku jest niepotrzebny.
„Palemon gardził przemocą i uważał, że dobrym uczynkiem i miłującym sercem można zawojować świat – miejscowi, znani z okrucieństwa i uwielbienia do wojaczki postrzegali go jako nieszkodliwego dziwaka, natomiast Ranulf i Otto, jako wzorowi chrześcijanie, gdy tylko zapoznali się z ów palemonową cechą charakteru, zgodnie uznali go za szaleńca.” – przecinek po „wojaczki”.
„Nie bardzo się tym przejmuje” – ortografia: przejmuję.


Dodatki (4,5/5)
Dodałabym tłumaczenia zagranicznych tekstów na język polski. Opis autorki odhaczony, linki odhaczone (nie masz linków do znajomych blogów?), o blogu odhaczone, cóż chcieć więcej? Ewentualnie szeroką listę zamiast spisu treści.


Dodatkowe punkty od smirka (2/5)
A dam, nawet dwa, zaszaleję.


RAZEM uzyskałaś 39 na 55 punktów, co kwalifikuje Cię do oceny dobrej!
Gratuluję!

sobota, 19 maja 2012

[830] www.marmurowe-serce.blogspot.com

Magda ocenia opowiadanie:   marmurowe serce

Pierwsze wrażenie (5/10)
Nagłówek jest zupełnie bez wyrazu. Określiłabym go słowem "mdły". Wprawdzie rozmycie konturów daje całkiem ładny efekt, ale całość jest po prostu nieciekawa. Przedstawia jakichś ludzi, zupełnie mi obcych, którzy nie wywołują w moim umyśle żadnego echa. Zamiast tych siedmiu pozlepianych ze sobą ujęć użyj jednego lub dwóch, ale takich, by przyciągnęły uwagę barwami, treścią lub zestawieniem.
Tekst, który umieściłaś na nagłówku i na belce również do mnie nie przemawia. Nie odnajduję w tym zdaniu sensu. Nie wiem, czy to cytat, czy też wymyśliłaś to sama, bo nigdzie nie ma informacji na ten temat.
Dalej - adres. "Marmurowe serce". Od tego sformułowania nie tchnie nowością i pomysłowością, ale jest zwięzłe, proste do zapamiętania i z grubsza informuje, z jaką tematyką się spotkam. Czyli plus dla Ciebie.
Za cóż jeszcze mogę Cię pochwalić? Na pewno za czcionkę. Moje oczy ją lubią. I za to, że wszystkie elementy pasują do siebie kolorystycznie. Na blogu panuje też porządek, elementy nie są rozrzucone po całej stronie.

Treść (27/30)
Prolog
Banał, banał, banał. Jestem pewna, że wiesz, jak ważne jest pierwsze zdanie. Nie zachęca mnie tekst zaczynający się opisem słoneczka, puszystych obłoczków i wietrzyku. Naprawdę. Pierwsze zdanie powinno mnie zdzielić w twarz, a nie ukołysać do snu.
Rozumiem, że dziewczynka została włąśnie urodzona? Zatem, niezależnie od tego, jak potężnymi czarodziejami sa jej rodzice, powinno się jej przeciąć pępowinę, a następnie obmyć z krwi. Dopiero po zadziałaniu na twarz dziecka wodą, może ona być biała jak marmur.
Ej! Spoilerujesz! Nienawidzę tego. Dlaczego od razu mi mówisz, że matka Rose zginie?

Rozdział I
Opisałaś Laurie i Simona w taki sposób, że od razu ich polubiłam. Zwłaszcza, Simona, bo ma biurko podobne do mojego. I jest uzależniony od tych samych rzeczy, co ja (chociaż nigdy w życiu nie splamiłabym się słodzeniem herbaty!).
Kot, który połknął klucze do mnieszkania mnie rozwalił. Genialne.
Ogólnie rzecz biorąc, rozdział mi się podoba. Nakreśliłaś naprawdę ciekawą sytuację. Dodatkowym plusem jest to, że z takim pomysłem jeszcze się nie spotkałam.
 
Rozdział II
Bardzo dobrze wychodzą Ci opisy, tworzysz też ciekawe, realistyczne postacie.
W rozdziale wyjątkowo mało się dzieje, trudno mi więc powiedzieć coś konkretnego.
Dalej zatem.

Rozdział III
Opis rodziny Simona jest strasznie chaotyczny. Często powtarzasz różne rzeczy, niektóre zdania kuleją. Przeczytaj go jeszcze raz, powoli, a myślę, że wyłapiesz, o co mi chodzi. Przykład:
"machnęła ręką, jak zwykle naiwna i nie dostrzegająca powagi sytuacji. Ona nie widziała zagrożenia. Dla niej liczyło się tylko tu i teraz, naiwnie wierzyła, że nic jej się nie stanie (...) Nie rozumiała powagi sytuacji (...) Naiwne i beztroskie."
Za dużo tam tego podkreślania naiwności Alice i tego, że nie widziała zagrożenia. Naprawdę, czytelnik załapie to po jednym razie.

Rozdział IV
Znów: zbyt wiele razy powtarzasz, jaka to Rosalinda jest zimna i spokojna, i jak zbędny jest pośpiech.
"
pojawili się znienacka na zatłoczonym peronie numer 9 i 3/4" - hej, a gdzie bieg na filar i tak dalej? Jestem rozczarowana.
Podoba mi się, jak opisałaś uczucia Rose względem ojca, ich relacje.

Rozdział V
"
Odnosili się do siebie bardzo formalnie i poważnie, bez poufałości i swobody, jaka cechowała relacje panujące w rodzinach jej szkolnych rówieśników." - znów się powtarzasz. To samo było w poprzednim rozdziale. Tam Cię za to pochwaliłam, tutaj wręcz przeciwnie. Już przyjęłam to do wiadomości, naprawdę.
O, Krukonka! Jestem mile zaskoczona, dobrze, że nie kolejna Gryfonka lub Ślizgonka. 

"
na czarny sweter i wygodne dżinsy-rurki" - wait... Czy to się przypadkiem nie dzieje gdzieś w latach siedemdziesiątych? O, 1977. Zdaje mi się, że rurki nie były wtedy w modzie. Wtedy panowali hippisi i ich szerokie nogawki.
"wdychając przyjemny zapach świeżego, orzeźwiającego powietrza, w którym czuć było woń lasu, drzew i rosnącej na błoniach trawy." - na stacji?!

Rozdział VI
"
w stalowej misie jeziora," - przekombinowane; zamek mógł się odbijać co najwyżej w powierzchni, misą można nazwać raczej dno.
"
Nie zwykła do spoufalania się z innymi. Była samotnicą chodzącą własnymi drogami, uważała, że nie potrzebuje ludzi do szczęścia. " - tak, tak... Mówiłaś.
"
Rosalinda nie miała z kim przywitać się po dwumiesięcznej rozłące" - w tym momencie przeczysz sama sobie. Czy nie witała się już z Julie? Czy nie próbował się z nią witać David? Nie chodzi o to, że nie miała z kim się witać, a raczej o to, że nie chciała.
"
Zanim jeszcze zdążyła dobrze dotknąć jej głowy, już wrzasnęła na całą salę: "Ravenclaw!". (...)Choć Tiara wyjawiła jej, że wprawdzie charakterem bardziej pasowałaby do Slytherinu" - kiedy zdążyła jej wyjawić, skoro przydzieliła ją właściwie zanim dotknęła jej głowy?
Nie wierzę, że w tak niebezpiecznych czasach Dumbledore nie wygłosił żadnej mowy. Pomyśl na tym; przecież typowe dla niego są gadki o jednoczeniu się wobec wroga i tak dalej.
 Nie rozumiem, dlaczego kreujesz Julie na prostaczkę, która nie potrafi zachować się przy stole. To razi, nie pasuje do tego, co pisałaś o niej wcześniej.
Nie no, mowa dyrektora dopiero po jedzeniu? Daj spokój, on nigdy tak nie robi. Poza tym, szkoda że nie przytoczyłaś ani kawałka.

Rozdział VII
"
jakby czesał się, odpalając we włosach petardę" - ciekawe porównanie.
"
ciężko go było zrozumieć, tym bardziej, że mówił z akcentem." - ale chyba jego rodzice rozumieli go całkiem dobrze, chyba mówili z tym samym akcentem?

Rozdział VIII
"
znaleźć można było nielicznych dorosłych czarodziejów, którzy przybyli tam w jakimś celu" - dziwne by było, gdyby przybyli bez celu.
"
ojciec Simona otrzymał propozycję pracy w tutejszym Ministerstwie Magii" - Hogsmeade ma własne Ministerstwo?
Regały z książkami? Państwo May nie zabrali książek, przeprowadzając się?
Sen Simona jest całkiem intrygujący.
Bardzo ciekawy sposób na rozwiąznie konfliktu między światem czarodziejów i mugolskimi urządzeniami (mówię oczywiście o zamienniku lodówki).
 
 Rozdział IX
Nie rozumiem, po co Rose budziła Julie. Ponoć ludzie są jej idealnie zbędni i obojętni.
Rose grozi Julie, że nie odezwie się do niej do końca tygodnia, a Julie się boi, że groźba zostanie wprowadzona w czyn? Proszę, ile one mają lat, siedem? Poza tym groźba nieco mija się z celem, Rosalinda i tak nie mówi za wiele.
"Rosalinda z gracją zeszła po schodach do pokoju wspólnego, Julie podążała za nią, na ostatnim stopniu potykając się i lądując na podłodze." - to naprawdę nieco przesadzone. Rozumiem, że Rose miała błyszczeć na tle Julie, ale robienie z dziewczyny zupełnej pokraki to nie jest najlepszy pomysł, przynajmniej w moim odczuciu.
Magiczy patyk? Czy to naprawdę konieczne? Różdżka brzmi o niebo lepiej.

Rozdział X
Dlaczego zrobiłaś z Simona idiotę? Przestaję wierzyć w jego doskonałe umiejętności, o których pisałaś. Auror nie poradził sobie z szesnastolatką, bo złapała go za rękę? Proszę Cię, przemyśl jeszce tę scenę.

 
Rozdział XI
"Wiedziała, że mimo swojej lodowatości, ojciec trzęsie się nad nią niemal jak kwoka" - znów przeczysz sama sobie. Czy kilka rozdziałów wcześniej nie pisałaś czegoś zupełnie przeciwnego?
Kaligrafia w latach siedemdziesiątych nie była czymś, czym posługiwano się w minionych stuleciach. Jeszcze pokolenie mojej babci miało w szkole kaligrafię i uczyło się pisać pochyłe, pozawijane litery.

Rozdział XII
Jak Simon będzie jadł tyle czekolady to będzie gruby. (wybacz, nie mogłam się powstrzymać)
Podoba mi się scena jego rozmowy z Alice, jak również chowanie się przed Rose. Ogólnie nie mam więcej uwag odnośnie tego rozdziału.

Rozdział XIII
Rozdział, szczerze mówiąc, nie zachwycił mnie. Opis lekcji eliksirów i wyprawy do biblioteki wyczajnie mnie znudził. Nic się nie dzieje, każesz czytelnikowi śledzić zwykły szkolny dzień Rose, pokazując, jaka to ona nie jest wspaniała.

Rozdział XIV
Podoba mi się, że przybliżasz nieco postać ojca Rose. Przedstawiasz jego historię, odsłaniasz nieco jego myśli.
To samo tyczy się Laurie. Dobrze, że pozwalasz nieco lepiej ją poznać.

Podsumowując. Podoba mi się pomysł na opowaidanie, jest oryginalny, nietuzinkowy. Nie sięgasz po oklepane motywy, wymyślasz własną historię, opierając się na świecie Rowling.
Bohaterowie są dobrze wykreowani. Wprawdzie Rosalinda wydaje mi się nieco przesadzona, ale rozumiem, że właśnie taką chciałaś ją uczynić. Każdy z bohaterów ma własne cechy i upodobania, są różnorodni i całkiem realistyczni. Najbardziej przypadł mi do gustu Simon, a zaraz za nim Alice. Jedyna postać, nad którą na Twoim miejscu jeszcze bym pomyślała, to Julie.
Jeśli chodzi o styl: piszesz całkiem ładnie, jednak musisz zwrócić większą uwagę na powtórzenia, o czym już wspominałam. Jeśli powiesz coś czytelnikowi raz, to nie ma potrzeby, by później przypominać mu o tym jeszcze dwa razy.


→ fabuła, pomysł, oryginalność 6/6

→ bohaterowie 6/6

→ styl, język, kompozycja 4/6

→ opisy i kreacja świata przedstawionego 6/6

→ logika, spójność 5/6

Poprawność (4/5)
Prolog
"Na skraju lasu mieściła się okazała rezydencja." / "Domostwo było naprawdę okazałe" - powtórzenie. "Jednak to, co na zewnątrz, i nie mogło się równać temu, co znajdowało się w środku. " - zbędne "i".

Rozdział II
"Mieszkała tutaj i zajmowała się domem, często także Rosalindą, odkąd była małym dzieckiem, ponieważ rodzice rzadko mieli czas." - z tego wynika, że to Dorothy była małym dzieckiem.
"Rosalinda zupełnie straciła poczucie czasu." / "już jest tak późno, kompletnie straciła poczucie czasu." - powtórzenie. 

Rozdział IV
"Wolał być w centrum jakiś wydarzeń" - jakichś. "O ile podczas pierwszej podrózy do szkoły" - podróży.
"Nie miała pojęcia o istnieniu Simona May" - nazwisko również powinnaś odmieniać.

Rozdział VI
"popstrzone gwiazdami" - upstrzone.
"jej kotka trójbarwna" - "trójbarwna kotka" brzmiałoby lepiej.

Rozdział VII
"zrzucając i tak już porządnie wymiętoszoną kołdrę na podłodze" - na podłogę.

Rozdział VIII
"przypadnie w udziale młodemu May' - jak mówiłam, odmiana nazwiska.

Rozdział IX
"patrzy się na granatowy baldachim" - bez "się".

Rozdział X
"Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść już dłużej jej wzroku" - powtórzenie.
"on, naiwny, myślał, że uda jej się ją zaskoczyć" - chyba że uda mu się ją zaskoczyć.

Rozdział XI
"to ona może się stać obiektem czyiś westchnień" - czyichś.

Rozdział XIII
"Zawsze irytował ją fakt, że Rose zawsze była pupilką nauczycieli" - powtórzenie.
"czasem jednak była zirytowana psim oddaniem koleżanki, jednak tym razem nie skomentowała tego w żaden sposób"- powtórzenie.

Dodatki (4/5)
Masz trochę informacji o blogu i o sobie. Bardzo mnie to cieszy. Nie rozumiem natomiast, po co Ci spis rozdziałów, który jest już w archiwum. Nie lubię również czegos takiego jak informacje o postaciach. Wszystko, co chcesz mi o nich powiedzieć, zamieść w treści opowiadania, a nie obok.

Dodatkowe punkty od Magdy
A masz, całe 5. Całkiem dobrze mi się czytało.

Łącznie punktów jest 45, co daje ocenę bardzo dobrą.