Dzisiaj na przekąskę mamy sałatkę ranulfową zaprawioną opowiadaniem w wykonaniu szefa kuchni, smirka.
Pierwsze wrażenie (7/10)
Poprzednie
pierwsze wrażenie wizualne było lepsze, tutaj właściwie nie wiem, z czym mam
wiązać ten nagłówek. W każdym razie ani kolorystycznie mi to nie pasuje do
powiadania, ani nie podoba mi się jasna czcionka na ciemnym tle, ani jej
wielkość, która w gruncie rzeczy nie pasuje do żadnej innej kategorii niż: mikroskopijna. Poprzednia szata graficzna była według mnie o wiele lepsza. Niemniej
jednak estetycznie nie miażdży mojego wzroku i wygląda dość dobrze, dlatego nie
będę się już zagłębiać w mieszanie stylów w nagłówku. Szablon nie Twojego
autorstwa, więc co mam Ci ględzić nad jakością jego wykonania.
Stanowczo
wolałam poprzedni, zarówno pod kątem kolorystycznym, jak i wykonanie było
przystępniejsze.
Jak już
gdzieś przyznałaś, językowy miszmasz się pojawił, ale ja mam na to swoje zdanie
wyrobione i mi to nie przeszkadza, dopóki potrafisz uzasadnić, czemu coś gdzieś
wisi i potwierdzić, że jest to dla Ciebie, jako autora, ważne.
Nie za
bardzo lubię bawić się w analizy belek czy adresów, skoro jesteś autorem
inteligentnym, zakładam, że to nie zrządzenie losu. Jedynie drażni mnie, że
nigdzie nie prezentujesz tłumaczeń na polski.
Nie podoba
mi się tu ze względów czysto osobistych, ale przy poprzednim szablonie
przebywało się na Twoim gniazdku nieźle. Porządek utrzymujesz.
Treść (22,5/30)
Oceniłam
jedynie część pierwszą (bez pierwszego kapitelu części drugiej), gdyż wydało mi
się ocenianie części drugiej tak samo sensowne, jak ocena jednego tylko
rozdziału.
Z tekstem
tym jest tak, że na pierwszy rzut oka wydaje się być piekielnie dobry, a potem
patrzy się tępo w jeden punkt i zauważa się w myślącym z prędkością dwieście
kilometrów na godzinę mózgu, że jednak
znajduje się tu parę rzeczy, które nie grają. Pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne,
dopiero gdy pokontempluje się chwilę, już nawet bez dogłębnej analizy zauważa się
pewne wpadki.
Na początku
zastanówmy się nad samym tytułem. Cierpienia młodego Ranulfa to aż nazbyt
widoczna parafraza tytułu powieści Goethego i zaglądając do środka, odnoszę
wrażenie, że tytuł opowiadaniu nie został nadany przypadkowo. W związku z tym
poniżej przedstawię kilka uwag, które wprowadziłabym w życie, gdyby
rzeczywiście opowiadanie to miało być pewnym sparafrazowaniem Cierpień młodego
Wertera.
Przede
wszystkim skupmy się na tym, o czym traktuje twór Goethego.
1.
cierpienie
2.
model miłości romantycznej
3.
romantyczny indywidualizm
4.
nieprzystosowanie do świata
5.
wykształcenie (gł. w kwestii sztuki)
6.
opinie o świecie
a.
natura
b.
polityka
c.
opinie o pewnych działaniach, np. o samobójstwie
Mając tak
rozrysowany model tego, co powinno być ujęte prowizorycznie w przykładowej
parafrazie tekstu Goethego, zacznijmy więc analizę Twojego tekstu.
ad. 1)
Cierpienie w opowiadaniu o Ranulfie nakreśliłaś mocno, wyraźnie, często
przedstawiasz je wręcz groteskowo, karykaturalnie. Odnosi to w gruncie rzeczy
dobry efekt, z tekstu bije humor. Poza tym jest to pewien sposób na pozbycie
się tej romantycznej ckliwości. Tu
wyważyłaś wprowadzenie elementów romantycznych w realia średniowieczne na
piątkę. Pozostaje jednak kwestia techniczna samego cierpienia. Owszem, przede
wszystkim trzeba się skupić na obrażeniach chłopaka tu i teraz, ale opisujesz
go jako kruche stworzonko, a w każdym rozdziale dostaje mu się tyle, że ja po
tygodniu nie dałabym rady stanąć na nogach, a raczej należę do osób zaciętych i
walecznych. Ponadto pozostaje też kwestia jego bielactwa i dokuczających mu
oparzeń, czego motyw ukazał się raz i po trzech dniach stosowania ziołowej
maści magicznie znikł i więcej się nie ukazał.
Po pierwsze
więc, gdy człowiek dostaje „po mordzie”, efekty tego widać dłużej niż dwa dni.
Po drugie człowiek nieprzystosowany do długich wędrówek ślady po nich odczuwa
dłużej niż trzy dni, zwłaszcza, że jego organizm w tym czasie musi również
zregenerować poparzony naskórek. Po trzecie zaś i ostatnie, kiedy Ranulfik
siedzi całymi dniami w zamku Graalowców, a nagle wychodzi na zewnątrz i zaczyna
latać na słońcu, wypadałoby wspomnieć o jego oparzeniach nawet nie na skalę tak
wielkich ran, jakie miały miejsce przy ich przemarszu z jednego obozowiska do
drugiego, a po prostu napomknąć o jakimś lekkim odparzeniu, zaróżowieniu,
podrażnieniu. I znów, efekty takich igraszek ze skórą widać dłużej niż trzy
dni. Przecież zwykłe otarcie naskórka schodzi koło tygodnia, a co dopiero
rozległe oparzenie spowodowane bielactwem!
ad. 2)
Trudno tu mówić o jakiejkolwiek miłości romantycznej, skoro jesteśmy w
średniowieczu. Spróbujmy jednak pogodzić to wszystko ze sobą.
Jeśli mamy
mówić o miłości, należy najpierw powiedzieć, że w średniowieczu postacie
kreowano na zasadzie tworzenia ideału osobowego. W romantyzmie stosowano
sakralizację osoby ukochanej. Współcześnie odchodzimy od tych dwóch zabiegów i
staramy się jak najbardziej odrzucić marysuizm postaci.
Gdy
przyglądałam się pierwszy raz modelowi miłości, jaki ukazałaś, wydała mi się ta
kreacja niemal współczesna. Potem kierowałam się bardziej ku prześmiewczemu
romantyzmowi. Natomiast teraz już nie wiem, co mam o tym sądzić, w każdym razie
na pewno nie nazwałabym tego przyjemnym balansowaniem pomiędzy średniowieczem a
romantyzmem, jak to miało miejsce w punkcie pierwszym.
Chaos. Należałoby według mnie poświęcić więcej czasu analizie tekstów
średniowiecznych i rozpracowaniu, co tworzy model miłości średniowiecznej, a
następnie znaleźć części wspólne z modelem romantycznym i stworzyć z tego swego
rodzaju punkt przejściowy między typowo średniowieczną miłością a modelem
miłości zaprezentowanym u Goethego.
ad. 3) Być
może w tej kwestii odznaczę się w Twoich oczach swego rodzaju ignorancją wobec
Twojego tworu, ale przykro mi bardzo, w Ranulfie nic, poza jego narzekaniem,
indywidualnego nie widzę. Jego charakter jest stworzony jako bardzo blady i
jedyna rzecz wyraźna to właśnie prześmiewcze docinki traktujące o
nieszczęśliwym losie. Jak na parafrazę „Cierpień młodego Wertera” charakter
Ranulfa wychodzi na zbyt płaski, brak mu indywidualizmu właśnie.
ad. 4) Tu
znów brakuje mi głębi psychologicznej bohatera. Poszłaś właściwie po
najmniejszej linii oporu, kreując motyw nieprzystosowania bohatera tylko
elementami fizycznymi. Brakuje mi tutaj tej niewiedzy, co teraz zrobić, jak się
zachować, jak sobie poradzić z tą sytuacją, brak mi poczucia nieumiejętności
dopasowania się etc.
ad. 5) To
jest rzecz, która uderzyła mnie chyba pierwsza tuż po przeczytaniu. Nie będę
wymagać od Ranulfa wykształcenia w dziedzinach sztuki, gdyż nie ma on rodziców
i jest pomiotem Zakonu, jednakże skoro nie był kształcony na rycerza,
wypadałoby mu nadać jakieś ukierunkowanie zawodowe. Odebrałam sygnały w postaci
poezji, jaką tworzył, w postaci malowniczości opisów przyrody i cytowania
Koheleta, ale tego jest za mało. Poza tym zwłaszcza to ostatnie charakteryzuje się tak
wielką sztampowością, że większą byłoby jedynie cytowanie słów w przypowieści o
samarytaninie, zaginionej owcy lub synu marnotrawnym.
Jeśli Ranulf nie posiadał wykształcenia w dziedzinie literatury (tu mógł kształcić
się sam, dlatego w tym kierunku poszłam, ale równie dobrze mógł być przez kogoś
kształcony w innych dziedzinach sztuki), wypadałoby to wyraźnie nakreślić, bo
jak na razie wspomniałaś jedynie, czego Ranulf NIE robił w Zakonie i chyba
powoli popadam w coraz większą konsternację z tego powodu.
ad. 6) a)
Motyw natury w opowiadaniu wykorzystałaś na dwóję. Za mało, zbyt pobieżnie i
powierzchownie. Poza tym odnoszę wrażenie, że tutaj nie wycelowałaś dobrze i
zbyt przechyliłaś się na stronę romantycznego postrzegania świata.
b) A propos
polityki, to mam nadzieję, że wymielisz ją na wszystkie strony w drugiej
części, gdzie będziesz miała idealne pole do spisania wielu opinii i konkluzji
wysnutych na podstawie porównania przez Ranulfa polityki krzyżackiej oraz
polityki polskiej.
c) Trudno
nie zacząć tego podpunktu od samobójstwa, które u Ciebie pojawia się na początku, a
Goethowskieo Wertera kończy.
Niewystarczająco jednak skupiłaś się na zobrazowaniu tego motywu z racji odgórnego założenia, że tak czy siak do niczego nie dojdzie. Brak mi tu jakichś przemyśle na temat samobójstwa lub przede wszystkim wyjaśnienia, jak to możliwe, że Ranulf chciał zdobyć się na taki krok, skoro jest chrześcijaninem i wraz ze swoimi braćmi chce chrystianizować Europę.
Niewystarczająco jednak skupiłaś się na zobrazowaniu tego motywu z racji odgórnego założenia, że tak czy siak do niczego nie dojdzie. Brak mi tu jakichś przemyśle na temat samobójstwa lub przede wszystkim wyjaśnienia, jak to możliwe, że Ranulf chciał zdobyć się na taki krok, skoro jest chrześcijaninem i wraz ze swoimi braćmi chce chrystianizować Europę.
Jego
zachowanie przypisałabym współczesnemu typowi samobójcy, który nie wie, co
zrobić, więc bez zastanowienia odbiera sobie życie. Ani nie styka mi się to z
zachowaniem romantycznym, ani tym bardziej z średniowiecznym. Trochę tu
namieszałaś.
I właściwie
tyle jeśli chodzi o jego zdanie na temat różnych możliwych ruchów w życiu.
Reszta pozostaje dla nas kolejną niewiadomą.
Żeby nie lać
już wody, bo chyba wniosek z powyższych moich uwag dotyczącym balansowania
między kreacją średniowieczną a romantyczną nasuwa się sam, przejdę do samych
wydarzeń przez Ciebie przedstawionych.
Zaczynasz
przyjemnie, drugi wprowadzony wątek nawet mnie oczarował, ale on tak na dobrą
sprawę znika i przechodzimy do akcji właściwej, czyli tej, która zaprowadziła
naszego biednego Ranulfa do niewoli u Polaków. Ogółem rzecz biorąc, część
pierwsza wydaje mi się bardzo okrojona i w sumie nawet wychudzona. Brakuje tu
wielu opisów, elementów, które mogłyby stworzyć wyraźniejszy zarys sytuacji.
Wielokrotnie lejesz wodę, wrzucasz kolejny żarcik czy śmieszny dialog, przez co
tracisz na rzeczach, które są rzeczywiście istotne.
Zastanawia
mnie wiele działań bohaterów, jak chociażby to, że Ranulf po dostaniu się w
niewolę do Polaków całkowicie jakby zapomniał o tym, że jest Krzyżakiem. A
przecież bycie Krzyżakiem polega też na pewnych na modlitwach i na konkretnym
sposobie postrzegania świata: życiu pod chwałę Boga. To również skrajnie
idealistyczny obraz, ale u Ciebie nie widzę prawie żadnego elementu poza posiadaniem
różańca oraz wędrowaniem na chwałę Pana, który wskazywałby na to, że Ranulf
jest chrześcijaninem.
Co więcej,
Ranulf nie tylko zapomina o modlitwie, a również podczas stosowania czarnomagicznych (zielnych) metod leczenia już po jednym dniu zapomina w ogóle o tym,
że zgrzeszył. A poza tym zbyt długo go przekonywać do tego grzechu nie trzeba było.
W kapitelu
VII, gdy do akcji włącza się Otto, nie zorientowałam się dotąd stu procentowo
pewnie, kiedy Nawoja dowiaduje się, że Otto i Ranulf się znają. Gdy mówi
„okłamałeś mnie”?
Kapitel VII
znów, Otto zostaje pobity i pozostawiony niezwiązany pod wiszącym, ale
związanym Ranulfem. Robisz z pogan bandę idiotów czy po prostu nie pomyślałaś,
że oni też potrafią myśleć?
Podoba mi
się motyw Donny Gualterio, ale jest przedstawiony mało klarownie.
Nie
znalazłam poza tym żadnych niejasności. Fabuła jakąś zawiłością nie grzeszy,
pewnie Ranulf okaże się synem Donny, pewnie Nawoja i nasz białowłosy się zejdą,
pewnie Otto zginie, pewnie wydarzą się jakieś ekscesy na „froncie wojennym”. Pewnie.
Średnio mnie to interesuje i nie sprawiłaś, abym wyczekiwała na kolejną część z
niecierpliwością. Owszem, przyjemnie się to czyta, humor Ci nie odstępuje na
krok, ale fabuła to nie jest Twoja dobra strona. Dlatego popracowałabym na
Twoim miejscu nad lepszym sparafrazowaniem Goethego oraz nad opisami, które
już, już omawiam.
Opisy nie
należą do jakichś ciężkich technicznie. Z racji na narrację trzecioosobową z
elementami mowy pozornie zależnej, wplatasz w nie dużo charakteru Ranulfa, a co
za tym idzie – tekst nie jest pisany tak swobodnym językiem jak w przypadku
narracji pierwszoosobowej, ale też trudno w nim szukać jakichś wysublimowanych
fragmentów. Wszystko utrzymujesz w żartobliwym tonie luźnych określeń, ale nie
tracisz na jakości.
Zauważyłam,
że wychodzisz z założenia, że jak coś już zostało opisane, to potem można to
jedynie nazywać po imieniu, o wyglądzie już więcej nie przypominać, a co tu
dopiero mówić o pogłębianiu szczegółów. Co to ma być, moja droga?!
Przedstawiłaś nam mniej więcej, jak prezentuje się Ranulf w pierwszych
rozdziałach, potem zaś średnio raz na rozdział wspominałaś o tym, że ma białe
włosy, raz napomknęłaś o czerwonych oczach. Wyglądu Nawoi nie pamiętam w żadnym
stopniu (potem w jakimś fragmencie podczas powtórnego przeglądania tekstu doczytałam się, że ma zielone oczy i włosy z
tańczącym w nich słońcem). Otto mi się jakoś majaczy, ale nie umiem go dobrze
rozgryźć, bo podsyłasz mi dwa różne dla mnie typy wyglądu – pijaka oraz
przystojnego mężczyzny o niczego sobie gabarytach. Połączyć to można, owszem,
ale słowami i to przy odrobinie wkładu sił. Przy aktualnym stanie rzeczy, gdy
czytam, Otto kreuje się w mojej wyobraźni jako dwie różne postacie, co jest
dość kłopotliwe, kiedy zaczyna się poruszać.
Dobrze
radzisz sobie z opisami miejsc. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy
robisz to nieświadomie, ale umiesz tak dopierać słowa, że miejsce opisujesz
przy minimalnym wkładzie słownym, a możemy sobie je dobrze wyobrazić. Jest to
taki zabieg, który polega na dobieraniu słów w ten sposób, aby nakierowywać czytelnika,
co powinien sobie wyobrazić. Używasz paru wyrazów, które nie opisują całego
miejsca, ale czytelnik bez problemu je sobie wyobraża, bo te najbardziej
trywialne rzeczy jego wyobraźnia tworzy automatycznie.
Najgorzej
wychodzi Ci kreacja świata jeśli przyjrzymy się zgodności czasowej zachowań
bohaterów. Możesz się teraz wypierać, że nie jest to opowiadanie historyczne i
nie mogę wymagać od Ciebie zgodności, jednakże zgodność wydarzeń to jedno, a
zgodność zachowań to drugie. To pierwsze przekręcaj sobie na prawo i lewo, nie
interesuje mnie to, dopóki nie zaczniesz twierdzić, że opisujesz historię i że to
naprawdę się wydarzyło. To drugie zaś, jeśli nie zgadza się z przyjętymi przez
Ciebie czasami, jest lekko drażniące, bo zaczynam się zastanawiać, po jaką
cholerę zaczęłaś w ogóle tworzyć w średniowieczu, skoro dobrze go nie znasz.
Choćby takie
słowo „cholera”. Dokopałam się jedynie do XVII wiecznego słownika, a nawet tam
jeszcze słowo to nie było używane jako wulgaryzm w takiej formie, w jakiej
widnieje dzisiaj. Współcześnie używamy go raczej jako wykrzyknienia wtrąconego
w wypowiedź, wtedy cholera stanowiła podmiot, np. gorąca cholera, przypalona
cholera, cholera rdzawa.
Przejdźmy dalej. Facet
wywodzi się z Zakonu, wszystko robi pod chwałę Pana, a jakoś mało w tym wszystkim
modlitwy. Zbyt mało. Zbyt mało wzmianek o umartwianiu się, ascezie w ogóle oraz
o grzeszeniu. Podoba mi
się, że wciskasz to tu, to tam opinie Ranulfa i jego wierzenia, ale same opinie nie starczą. Kiedy człowiek się nakierunkowuje na
jakiś rodzaj postępowania, to potem się go trzyma myślami, nie koniecznie wciąż
rozważając ideę, jaka powstała w jego głowie, ale przestrzegając, czy wszystkie
jego działania są z tą ideą zgodne.Dlatego jeśli coś zgrzyta, rozpoczynają się wewnętrzne spory, których u Ciebie też brakuje. Poza tym często dochodzi do pogłębiania własnego zdania. Co również olałaś.
Dobrym
fragmentem do ukazania, co robią średniowieczni Polacy w chwilach wolnych, jest
opisanie mniej więcej (nie na zasadzie wprowadzania zasad, ale jedynie tego, co
Ranulf widzi) przebiegu gry wspomnianej w kapitelu VII. Jakaś gra, w której
jeden młodzieniec przegrywa, nic mi nie mówi, nie jestem nawet wstanie
powiedzieć, czy była to raczej gra statyczna czy aktywna.
Drażniąca
okazuje się czasami idealizacja postaci, ponieważ nie umiesz jej zbalansować tak, aby
nie drażniła żyjącego współcześnie czytelnika. Ponieważ aktualnie odchodzi się
od marysuizmu, musisz tak pobawić się z opisem oczu rozświetlonych uśmiechem
podczas skoku oraz włosów, po których tańczyło słońce, aby czytelnik nie dostawał
przy tym kurwicy.
W kapitelu
VI we fragmencie, gdzie Ranulf opiewa przyrodę, no właśnie – brakuje mi
obszerniejszych opisów tej przyrody.
Opis jedynej
sceny walki jak dotąd jest opisem… dość statycznym, jednak ze względu na
pobłażliwość, jaką obdarzała Nawoja Ranulfa, a nie z powodu braku umiejętności.
Ze stylem,
moja droga, mamy pewien problem. Nie umiemy tworzyć napięcia inaczej przez
wielokropek, prawda? Dlatego wciskamy go wszędzie na siłę, zamiast się nauczyć.
I odnosi to skutek całkowicie odwrotny do zamierzonego – po pewnym czasie już
nie zwraca się uwagę na klimat, jaki chcesz zbudować, a z małym „kurwikiem” w
oczach przelatuje się wzrokiem po kolejnych wielokropkach i zastanawia się ile
jeszcze.
I tu
napotykamy pewien problem – humor prezentowany przez Ciebie w opowiadaniu
„Cierpienia młodego Ranulfa” w większości przypadków opiera się na zaskakującej
puencie, przed którą nigdy nie omieszkasz wstawić kolejnego wielokropku. Argh!
Nadużywasz
tworzenia opisów rzeczy, których Ranulf nie jest pewien. Owszem, może to nam
dać jakiś pogląd na jego postać, ale przy piątej z kolei rzeczy to staje się
drażniące i zaczynam wątpić, czy to Tobie się płyta zacięła, czy to Ranulf jest
aż tak tępy.
To i inne
uwagi prowadzi mnie do wysnucia wniosku, że jesteś trochę stylistycznie
ograniczona. Nie dajesz sobie wolności tworzenia, tylko wciskasz się w pewne
ramy i twierdzenia, hamując siebie i swój styl, a kopiując bardziej to, co
kiedyś zauważyłaś i Ci się spodobało. Bo to samo widać przy konstrukcji zdań
np. w przypadku przeczenia z „bynajmniej”, na które jak się uweźmiesz, tak
pojawia się co kilka akapitów jak mantra.
Nie mniej
jednak poza tą sztampowością język, jakim się posługujesz, jak najbardziej mi
odpowiada. Mogłabyś jedynie dorzucić do niego trochę więcej zwrotów
średniowiecznych.
Lubię humor,
który przepełnia Twój tekst, ale pamiętaj, że to nie od jest głównym tematem i
stać Cię na więcej niż tylko na żarciki.
Co do
bohaterów, Ranulfa przetrzepałam powyżej chyba wystarczająco. Nawoja pozostaje
jak na razie wielką zagadką, ale nie wzbudza we mnie tymczasowo żadnych emocji.
Nie wiem też za bardzo, jak wygląda i przez wielką, tajemniczą mgłę, która
osnuwa jej osobę, chwilami mam wrażenie, że dopasowujesz jej charakter do
sytuacji, która akurat się nadarzy.
Ścibora
dopiero zarysowałaś, a ksiądz wyszedł Ci lekko sztampowy.
Otto to moja
perełka, która przyprawia mnie o skurcze żołądka. Drażni mnie chłopina
niemiłosiernie i mam ochotę za każdym razem, kiedy tylko o nim wspominasz,
trzasnąć go wielkim obuchem w łeb. Bohaterowie raczej nie mają problemu z
byciem osobnymi jednostkami. Myślą osobno, Ranulf czasem traci na
ranulfowatości i w scenach z Ottem staje się zbyt ottowaty, ale generalnie
widać w nich indywidua. Przy Otcie i Nawoi jest to wyważone dobrze, lecz Ranulf
powinien się choć trochę wybić, nawet nie przez jakąś nietuzinkowość, ale przez
nasze lepsze poznanie jego osoby. Bo jak na taki szmat tekstu znam go trochę
mało.
Ostatnio zauważyłam taką tendencję, że jak się ludziom krzyczy, że bohaterowie też mają przeszłość, to zaczynacie się skupiać na tym, aby nam powiedzieć, jaki bohater był kiedyś i co robi teraz, ale jaki jest teraz – zapominacie nadmienić. Ah jo, ah jo, zakrecikuję się dzisiaj, wzdychając tu nad klawiaturą.
Ostatnio zauważyłam taką tendencję, że jak się ludziom krzyczy, że bohaterowie też mają przeszłość, to zaczynacie się skupiać na tym, aby nam powiedzieć, jaki bohater był kiedyś i co robi teraz, ale jaki jest teraz – zapominacie nadmienić. Ah jo, ah jo, zakrecikuję się dzisiaj, wzdychając tu nad klawiaturą.
Popracuj
nad dialogami. W rozmowach Otta z Ranulfem ich wypowiedzi zacierają się
i wyglądają momentami jak przepychanki słowne jednej osoby i jej dwóch jaźni.
Poza tym denerwuje mnie to, że dialogów jest tu tak dużo, a wielokrotnie są
jedynie zapychaczem miejsca. Dobrze, parę razy mogą posłużyć za wprowadzenie nastroju
i ukazanie, że oni też prowadzą trywialne rozmowy, ale bez przesady.
Zauważyłam
trzy błędy logiczne. Jakaś tam czarownica z lasu potrafiła mówić po niemiecku?
Druga rzecz
to motyw głuchej kuny. Najpierw nie reaguje, bo nie słyszy, a przy kolejnej
sytuacji kuna nie reaguje, bo nie czuje potrzeby.
Trzecia
rzecz drażni mnie chyba najbardziej. W opowiadanie wyraźnie wrzuciłaś motyw
exegi monumentum (kapitel V, Ranulf tworzy sobie pomnik). No przykro mi bardzo,
ale inaczej się tego odczytać nie da przy tych wszystkich nawiązaniach. A to
się tutaj kupy nie trzyma! Zrozumiałabym nawiązanie w okresie tworzenia przez
Horacego albo w czasach uwielbienia sztuki horacjańskiej, ale na bór zielony, w
średniowieczu?!
Tekst zakomponowałaś
dobrze, acz tematu w moich oczach nie wykorzystałaś nawet jak na pierwszą
dopiero część.
a)
zaciekawienie czytelnika
1/1
b) fabuła,
akcja i oryginalność
5/6
c) opisy i
kreacja świata
4/6
d) dialogi
1,7/2
e) styl i
klimat
3/5
f)
bohaterowie
5/7
g) estetyka
i kompozycja
1/1
h) logika
tekstu
1,8/2
Poprawność (3/5)
Tu, powiem
Ci szczerze, było dość ładnie, acz nie idealnie.
Nie mogę zdzierżyć miliarda wielokropków, ale to sprawa w tym momencie drugorzędna. Gorszą bowiem rzeczą okazało się to:
Nie mogę zdzierżyć miliarda wielokropków, ale to sprawa w tym momencie drugorzędna. Gorszą bowiem rzeczą okazało się to:
„Coś jednak
powstrzymało ich przed zamordowaniem go siedemnaście lat temu...
... tylko
co?”
Cytuję:
„Jestem od
wielu lat redaktorem książek i nie mogę się zgodzić z opinią, że „najlepiej
będzie [...] postawić spację po wielokropku”. Zawsze mnie uczono, że w tekstach
drukowanych oprócz norm językowych obowiązują też poligraficzne, a jedna z nich
mówi, że wielokropka na początku zdania nie oddziela się spacją od słowa po
nim. Ma to miejsce na ogół (a może tylko) w dialogach, gdy wielokropek sygnalizuje
zwykle dopowiedzenie.”
— Bożena, PWN
Kolejna sprawa to dywiz. Krótka kreseczka „-”
zwana dywizem nie jest znakiem interpunkcyjnym i nie spełnia zadania myślnika.
Jeśli zamierzasz zapisać myślnik, powinnaś zastosować do tego pauzę „—” tudzież półpauzę „–”.
„Ich spojrzenia spotkały się ze sobą,
ciała dwojga młodych przebiegł dreszcz, gdyż otóż nadszedł długo oczekiwany
dzień[…]” – gdyż, iż, ponieważ, że uznałam błędność zestawienia ze sobą wyrazów
„gdyż” oraz „otóż”, a także trzeci raz z rzędu zamiast „gdyż” za pierwszym
razem napisałam „gryź”. Brawa dla smirka.
„Mógłby co najwyżej go poprosić o grzeczne
oddanie rumaka i oddaniu się w ręce sprawiedliwości.” – to najdziwniejsze
niespecjalne powtórzenie jakie widziałam, połączone w dodatku z nieumyślnym
błędem gramatycznym. Byłam zszokowana, gdy to pierwszy raz zobaczyłam.
„Ranulf nie
wiedział, gdzie i dlaczego się znajduje. Wiedział natomiast, że całe jego ciało
trawi gorączka, ma sucho w ustach i wprost rozrywa go z bólu. I wtedy odkrył,
że znajduje się w jakiejś sieni, leżąc sobie na prowizorycznym posłaniu.” – powtórzenie:
znajduje się.
„Teraz to
już na pewno nie żyje.” – w celu uniknięcia powtórzenia w następnych zdaniach,
radzę przemianować to „nie żyje” na „umarł”.
„Usłyszał
jakieś głosy, więc chyba jednak żyje. Jednak pomimo[…]” – powtórzenie: jednak.
„Tak czy
inaczej, zostałam przez was UPROWADZONY[…]” – AHA.
„Jeszcze lepiej – wszystko wskazywało
na to, że wszystko zostało już postanowione.” – powtórzenie: wszystko.
„Płynna
niemiecczyzna nowoprzybyłego sprawiła, że Ranulf odruchowo poderwał głowę, by
spojrzeć na przybyłego.” – powtórzenie: nowoprzybyłego, przybyłego. To że
dodasz przedrostek, nie sprawia, że możesz sobie na prawo i lewo powtarzać
podstawę słowną.
„Niestety,
nie przeznaczone mu było tego dnia się wyspać – na jawę sprowadziła go balia
zimnej wody, wylanej prosto na głowę.” – bez przecinka przed „wylanej”.
„Ranulf,
westchnąwszy z rozpaczą, przetarł twarz dłońmi, po czym zamrugał, stwierdziwszy,
że w środku jest podejrzanie ciemno.” – bez przecinka przed „że” (przecinek się
cofa w momencie zbiegu imiesłowu przysłówkowego oraz spójnika „że”).
„[…]zapytał,
na wpół drwiącym tonem.” – bez przecinka.
„wykuć pomnik”
– pomnik „wykuł” na drzewie, dlatego nie do końca jestem przekonana do tego
czasownika.
Przekopałam
sobie niemały kawałek materiałów, ale nigdzie imienia „Czapla” nie znalazłam w
okresie średniowiecza.
Zwroty „nie-wiadomo-gdzie”
czy „nie-wiadomo-po-co” zapisane z dywizem są błędne. Piszemy po prostu: nie
wiadomo gdzie, nie wiadomo po co.
„Zatem
chcąc, nie chcąc, szedł za Czaplą[…]” – „We frazeologizmach składających się z
dwu członów równorzędnych, np. rad nierad, chcąc nie chcąc,
nie stawiamy przecinka[…] – Jan Grzenia, PWN.
„Odwrócił
się szybko na pięcie z zamiarem ucieczki, ale nie zdołał nawet ruszyć się na
krok. Księżniczka szybkim ruchem podcięła mu nogi i spojrzała srogo na Ranulfa.”
– powtórzenie: ruszyć, ruchem.
„Dopiero
siarczysty policzek wymierzony mu przez księżniczkę uzmysłowiło Ranulfowi, że
to z jego ust padło to słowo. Ze zdziwieniem dotknął spuchniętego policzka, po
czym spojrzał na Nawoję.” – powtórzenie: policzek.
„Niestety –
ten, kto wiązał go liną znał się na swojej robocie.” – związał.
„tylko
niewyobrażalnej, kosmicznej siły, która jak dotąd wrzucała go w najczarniejsze,
najbardziej beznadziejne sytuacje, po czym z łatwością wyciągała go ze
wszelkich kłopotów. Tylko, że
w tej konkretnej chwili obawiał się, że
kosmiczna siła nie znajdzie pomysłu, jak go uratować. Wojna polsko-pruska to
chyba za nadto wysoka cena.” – powtórzenia:
tylko. Powtórzenie składniowe: że. Błąd ortograficzny: zanadto piszemy łącznie.
„Mimo, że
pobito go całkiem dotkliwie, wzrok miał bystry.” – zasada cofania przecinka:
przecinek sprzed „że” wędruje przed „mimo”, zlepiając się z tym, który powinien
przed „mimo” stać. Z racji, że „mimo” zapoczątkowuje tu zdanie, pierwszy przecinek
w tym przypadku jest niepotrzebny.
„Palemon
gardził przemocą i uważał, że dobrym uczynkiem i miłującym sercem można
zawojować świat – miejscowi, znani z okrucieństwa i uwielbienia do wojaczki
postrzegali go jako nieszkodliwego dziwaka, natomiast Ranulf i Otto, jako
wzorowi chrześcijanie, gdy tylko zapoznali się z ów palemonową cechą
charakteru, zgodnie uznali go za szaleńca.” – przecinek po „wojaczki”.
„Nie bardzo
się tym przejmuje” – ortografia: przejmuję.
Dodatki (4,5/5)
Dodałabym tłumaczenia zagranicznych tekstów na język polski. Opis autorki odhaczony, linki odhaczone (nie masz linków do znajomych blogów?), o blogu odhaczone, cóż chcieć więcej? Ewentualnie szeroką listę zamiast spisu treści.
Dodatkowe punkty od smirka (2/5)
A dam, nawet dwa, zaszaleję.
RAZEM
uzyskałaś 39 na 55 punktów, co kwalifikuje Cię do oceny dobrej!
Gratuluję!
Gratuluję!
suszaku, popsułaś moją teorię spiskową.
OdpowiedzUsuńterminy się przesunęły dlatego, że oceniało mi się ten blog przyjemniej niż przypuszczałam, ponadto okazało się, że mam mniej na głowie. plus wyszło na to, że mój chłopak miał więcej na głowie, przez co nie mógł się ze mną spotkać, więc miałam dodatkowy dzień dla siebie. ^^
Dobry smirek, słucha się... :D A tymczasem idę poprawić mój tekst... a raczej przeprowadzić na nim operację plastyczną.
OdpowiedzUsuńJuż tłumaczę!
OdpowiedzUsuńOpowiadanie tak naprawdę było moim (kolejnym) błędem, polegającym na pisaniu "na żywca", czyli bez żadnego zaplanowanego szkieletu. Czy też może inaczej: konspekt rozplanowany mam na drugą czy trzecią część, ale pierwsza była dla mnie małym piekiełkiem. Przede wszystkim, gdy zaczynałam pisać, epoka była dla mnie średnio znana, prawdę mówiąc, poruszałam się w niej trochę na ślepo, święcie ufając, że Duch Święty mnie poprowadzi, czy coś. Właściwie, myślałam, że wszystko skończy się jak wszystkie moje projekty, czyli pobędzie trochę w internecie, ludziom się znudzi, a ja będę mogła z czystym sumieniem wrzucić projekt do szuflady. Niestety, ludziom dopiero się znudziło dwa rozdziały temu, więc do tego czasu starałam się pociągnąć to dalej, co jak widać, było marnym pomysłem. Później zaczytywałam się w literaturze popularnonaukowej na temat średniowiecza, żeby móc ułożyć jakiś spójny tekst i sama zaczynałam widzieć, gdzie są błędy. Ale tutaj, smirku, raczej nie trafiłaś - skupiasz się głównie na literackim sposobie postrzegania świata, a ten w średniowieczu był mocno wyidealizowany. Prawdziwi ludzie kochali i nienawidzili jak my - toteż afekt przedstawiony w takiej formie wcale nie wydaje mi się niewłaściwy. Tropy literackie obowiązujące zarówno w średniowieczu, jak i romantyzmie znam i naprawdę nie musisz mi ich objaśniać. Zauważ, że nie pisałam dzieła średniowiecznego, ale umiejscowionego w średniowieczu. A i to niezupełnie, bo po części kulturowo, jak i historycznie to zupełnie inna epoka. Tak samo Graalowców oceniłaś zbyt stereotypowo - średniowieczne zakony rycerskie w późniejszym okresie rozwoju nie miały nic wspólnego z religijnością. Nastała moda na ekspansję, bogacenie się i rozwijanie sieci wpływów. Jasne, każdy zakonnik obowiązkowo musi znać pacierz i tak dalej, ale ich gorliwa wiara jest gorliwa tylko wtedy, jeśli ma to im przynieść jakiekolwiek korzyści. Tak samo jak dzisiaj, ludzie również wątpili - może nie było ateistów, albo było ich znacznie, znacznie mniej, ale tych o zachwianym światopoglądzie religijnym nie brakowało. Ranulf całe swoje życie spędził w zakonie, ale był mocno wyizolowany, co pozwoliło mu zachować trochę indywidualnego myślenia. W jego przypadku wiara jest czymś, o czym stosunkowo często myśli, ale nie przykłada do tego większego znaczenia. Znacznie bardziej religijny jest Otto, ale to już inna historia.
Tutaj możemy przejść do mojego błędu numer dwa. Kiedy chciałam wyjść trochę z mojego błaznowania, czytelnicy zaczęli marudzić, że tekst był mało śmieszny. Trochę mnie to zmartwiło, ale postanowiłam, że skoro mają komedię, to będą ją mieć. Przez to faktycznie postacie wyszły trochę mdłe - bo wszystkie składały się z dwóch stron, tej nieco komediowej, miejscami absurdalnej czy groteskowej i tej drugiej. Ta druga przebijała się w niektórych miejscach, ale skoro czytelnik nie był z nią oswojony, faktycznie mogła tylko drażnić. Jak w końcu wytłumaczyć to, że Otto, który drży ze strachu przed śmiercią, wraca po towarzysza broni? Albo to, że Nawoja zaczęła żywić cieplejsze uczucia co do Ranulfa? Ja wiem, ale czytelnik może się co najwyżej domyślać.
Jedynym nawiązaniem do Wertera jest właśnie tytuł. To nie jest nawet odpowiedź na to dzieło, bo przecież gdzie mi do Goethe'go? Nie próbowałam go ani parodiować, ani naśladować - tytuł miał tylko w jakiś sposób "naprowadzić" czytelnika, że nie ma do czynienia z opowiadaniem tak do końca poważnym. Chyba bym umarła ze wstydu, gdyby ktoś pomyślał, że opisy ranulfowej katorgi piszę z głębi serca, u szczytu natchnienia.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, błędów logicznych było więcej, niż napisałaś, acz dwa z tych wymienionych przez Ciebie nie były aż takie karygodne, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim, czarownica jako żywo nie mówiła po niemiecku i pewnie mówić nie będzie - skądżeś to wytrzasnęła? Do Ranulfa gębę otwiera, zdaje się, dopiero w pierwszym rozdziale drugiej części, a mówi nie po niemiecku, a po polsku, kiedy chłopina potrafi już się dogadać w pięknym, lechickim języku. Dwa - Prusowie byli pewni, że załatwili Otta wiesz, tak na amen. Niby nie potraktowali go tak ostro, jakby chcieli, ale skoro się chłopak nie rusza, ani nie dycha, to chyba już po nim? Mogliby go gdzieś zakopać na rozstaju dróg, ale o ile Prusowie w czasie pokoju to uosobienie dobroci i miłosierdzia, to podczas wojny zmieniają się w krwiożercze bestie. Otta wrzucili do ranulfowej jamy z nadzieją, że ten widok pokrzepi jego serce. To też powinno być napisane, to przyznaję. Cała sprawa z zadziwiającą zdolnością regeneracji Ranulfa to wynik mojego nieumiejętnego zaznaczania upływu czasu. Faktycznie można odnieść wrażenie, że jednego dnia jest cierpiący, następnego nic mu już nie jest. Z tego, czego nie wyłapała oceniająca: przecież cały motyw z ucieczką od Prusów był tak naciągany, że chyba bardziej się nie dało.
No i czemu mi psujecie zabawę, panie i panowie oceniający? Już któraś osoba z rzędu prorokuje, że Nawoja niechybnie stanie na ślubnym kobiercu z Ranulfem. Ja tylko nadmienię, że Dziewczynka spod Dębu z choinki się nie urwała i Ranulf miał bardzo poważny powód, by to wspomnienie z wczesnego dzieciństwa zachować. Opowieść o Donnie Gualterio też nie była przypadkowa, ale wbrew pozorom, z Ranulfem nie miała nic wspólnego.
Przy połowie błędów mogę tylko zwiesić pokornie głowę, bo były jak najbardziej do wychwycenia - gdyby chciało mi się to czytać drugi raz, albo chociaż poprosić o betowanie. A tak, sama sobie jestem winna. Reszty absolutnie bym nie zauważyła, ale to już moja schizotypia. Czasami tworzę zdania-potwory, ale ostatnio pracuję nad tym.
Jeszcze tylko dodam, że sama z opowiadania nie jestem zadowolona, ale to już chyba dało się odczuć. Jak na moje standardy, było dosyć niecodzienne - gustuję raczej w urban fantasy, więc zabawa z czymś bardziej realistycznym była dla mnie nowością. Parę razy korciło mnie, by dodać jakiegoś smoka, ale skoro już się powiedziało A...
Dziękuję za ocenę. W porównaniu z innymi, jakie mi wystawiono, była chyba najtreściwsza i najtrafniejsza.
Tak czy inaczej, do Ranulfa mam pewien sentyment i zastanawiam się, czy nie spróbować jeszcze raz. Właściwie, takim początkiem do "źródła" miała być część druga, tam też chciałam wyjaśnić wątki urwane, niewyjaśnione czy nawet nie zaczęte. Z resztą, chyba widać jakościową różnicę, jeśli o sam styl chodzi - naprawdę się starałam, żeby to jakoś wyglądało! Niestety, opowiadanie się ludziom przejadło i rozdział nie spotkał się z większym entuzjazmem. Może kiedyś się odważę na ponowne ruszenie tematu, tym razem z lepszym przygotowaniem merytorycznym i z pamięcią o radach, jakich mi udzieliłaś.
Dziękuję raz jeszcze i przepraszam za ten słowotok! /Minstelini
Naczelny Złoczyńco, kiedyś, jak zakończyłam mój jeden fan fick tak, jak wszyscy tego oczekiwali, a nie tak, jak ja sama czułam (było to stosunkowo dawno temu...), usłyszałam taki zarzut: "A CZY TO JEST PIE.DOLONY KONCERT ŻYCZEŃ, CZY TWOJE OPOWIADANIE?!". Bardzo sobie to wzięłam do serca i od tamtej pory bez względu na kaprysy czytelników robię z moimi postaciami i narratorem to, co MNIE się żywnie podoba! Kij im w oko, to Twój twór i jeśli chcesz, by brzmiał prawdziwie i szczerze, musisz w niego wierzyć. Dlatego jak marudzą, że za mało humoru, olej to i pokaż im gołe poślady. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNiestety, Polak mądry po szkodzie. Normalnie nie jestem osobą, która łatwo ulega cudzym wpływom, ale w swoim czasie opowiadanie miało spore grono czytelników, co z resztą bardzo mnie zaskoczyło i chciałam utrzymać to stadko przy sobie jak najdłużej. Wiadomo, to miło, jak Cię chwalą. Próżność jednak nie popłaca. :)
OdpowiedzUsuńAch, rano się spieszyłam i zapomniałam wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Czapla jeszcze nie miał postrzyżyn. Według tradycji dopiero wówczas dzieci dostawały "prawdziwe" imię - do tego czasu nazywano je imionami zastępczymi. Nie miały aż takiego głębszego znaczenia, jak te "dorosłe", które w pewien sposób opisywały człowieka, lub miały jakoś kierować jego losem. Dlatego Czapla, jako brzdąc, był po prostu Czaplą.
A gdybyśmy zaczęły usuwać nieprawidłowe zgłoszenia i te, które już oceniłyśmy? Byłby większy porządek.
OdpowiedzUsuńInformuję, iż Transitum-Insolentiam (ONET), zmienił adres na Melancholijna-Lilia (BLOGSPOT). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń@Madziu, zaczęłam trochę, ale tylko te niepoprawne.
OdpowiedzUsuń@Złoczyńco, Twój blog jest bardzo hm, dziwny pod tym kątem, że można go ocenić pod różnymi kątami. Wybrałam raczej ten literacki ze względu na adres opowiadania, stąd we wszystkim poleciałam pod kątem literackim.
Jako konkluzję radziłabym Ci nie pisać tak, jak chcą czytelnicy, bo opowiadanie stanie się zbyt przewidywalne. A za początek wypadałoby się wziąć i poprawić pod kątem zgodności. W ogóle jeśli chcesz pracować nad tą historią, tę pierwszą część całkowicie bym wyremontowała, ale skoro nie jesteś zadowolona z tego opowiadania, to po co się przy nim męczyć?
Być może z czarownicą źle odczytałam scenę, ale wydawało mi się, że idąc po maść, Ranulf wymienił z nią dwa zdania. Odniosłabym się do tekstu, ale albo onet nie chce mnie wpuścić, albo Ty skasowałaś bloga, hm.
Ten motyw z ucieczką od Prusów odebrałam raczej jako ironiczny fart. Możesz sobie pozwalać na takie rzeczy w komediach - kiedy czytelnik widzi, że całość traktujesz poważnie, a nie że piszesz o córce Voldemorta, która aportuje się na terenie Hogwartu, takie elementy nie przeszkadzają, a właśnie dodają opowiadaniu absurdu.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę powodzenia w dalszym pisarzeniu!
Hm, z tego co pamiętam, Ranulf coś świergotał do wiedźmy - a to, czy ona coś z jego średnio-wysoko-niemieckiej paplaniny zrozumiała, to osobna sprawa. ;) Piszę - "z tego co pamiętam", bowiem obecnie w przestrzeni wirtualnej, ani na moim dysku, nie istnieje żadna kopia opowiadania. Do tej historii chciałabym jeszcze wrócić, a stwierdziłam, że nie ma sensu przeredagowywać tego, co napisałam - po prostu ranulfowe dzieje trza spisać jeszcze raz, ale chciałabym się zabrać za to trochę bardziej profesjonalnie. Póki co mam już prolog i skrawek pierwszego rozdziału, ale obiecałam sobie, że publikować nie będę, przynajmniej do póki opowiadanie nie nabierze zamierzonego kształtu.
OdpowiedzUsuńDzięki i nawzajem! :D