środa, 22 maja 2013

[907] www.jak-jedna-mala-rzecz-zmienia-zycie.blog.onet.pl

 Magda ocenia opowiadanie: jak-jedna-mala-rzecz-zmienia-zycie




Pierwsze wrażenie - 2/10
Moje pierwsze wrażenie było skrajnie negatywne. Wiem, że były jakieś zmiany na onecie i teraz wszystko tam wygląda tak, jak wygląda, ale jednak... Odrzuca. Nagłówek prezentuje się dość kiczowato z tym wielkim księżycem i uskrzydloną, czarno-białą dzieweczką. Napis nachodzi na jej brzuch, co wygląda dość niechlujnie. A treść napisu również trąci kiczem, prawie jak Pałlo Koelo.
Adres jest nieco zbyt długi, ale da się go zapamiętać.
Plusem jest czytelny kolor i rozmiar czcionki.  

Dodatki - 5/5
Jest porządek, nie mam do czego się przyczepić.

Treść - 9/40
Fabuła, pomysł, oryginalność - 2/8
Mam wrażenie, że nie masz żadnego konkretnego pomysłu na to opowiadanie. Już sam początek mocno kuleje, a dalej jest właściwie tylko gorzej. Ale po kolei.
Przeprowadzka nie jest oryginalnym motywem. W sumie trudno o coś bardziej oklepanego jeśli chodzi o blogowe opowiadania. Poza tym zupełnie, no zupełnie nie rozumiem, PO CO ta cała przeprowadzka, oczywiście pomijając fakt, że ma to tylko wsadzić bohaterki pomiędzy ultrawspaniałych Cullenów. Bo na dobrą sprawę: w Widelcach siostry i tak będą chodzić do szkoły z normalnymi ludźmi, ogólnie mieć styczność ze światem. Przecież nie jest tak, że w Forks mieszkają tylko wampiry. I po drugie, skoro już upierasz się, że mają się przeprowadzić, to dlaczego bez matki i ojczyma? Oni mają zakaz wstępu na dzielnię Cullenów? Także to pierwsza rzecz, która zupełnie do mnie nie przemawia, a to przecież fundament całego opowiadania.
Dalej uwaga czysto techniczna: rozdział nie kończy się w momencie, w którym zamkniesz Worda danego dnia, serio. Rozdział powinien tworzyć jakąś logiczną całość i kończyć się w sposób, który zaciekawi czytelnika na tyle, by wrócił na kolejną część. W dalszej części tekstu jest nieco lepiej pod tym względem, ale początek to - wybacz - porażka.
Skupmy się zatem na naczelnym spojlerze opowiadania, czyli sytuacji z krwią w parku podczas spaceru z Jasonem, która jest absurdalna. Dziewczę zobaczyło kilka kropel krwi i WTEM ujawnia się jej wampirza natura. Zamiast potrząsnąć głową i uznać, że jest przemęczona i jej odbija, jak zobiłaby każda normalna nastolatka, Małgosia rusza w dziki, wampirzy galop - no właśnie, taki spojler dla wszystkich, którzy czytali “Zmierzch”, żeby przypadkiem nie trzymać czytelnika w napięciu. Zostawia faceta, z którym niedługo musi się rozstać (a ponoć rozpacza z tego powodu; ja w takiej sytuacji zostałabym w tym parku choćbym miała paść trupem) i biegnie do domu. A dalej jest jeszcze bardziej absurdalnie: Małgosia streszcza siostrze swoje działania, po czym beztrosko idzie do lustra podziwiać swoje odbicie. Ja bardzo przepraszam, jeśli moje pytanie Cię urazi, ale czytałaś w ogóle to, co napisałaś?
Nie kupuję również historii opowiedzianej przez Merry (notabene, skąd ta moda na mówienie rodzicom po imieniu? “Mamo” jest lamerskie?) i Sida. Ukryte wampirzyctwo...? Ja rozumiem, że wampiry straciły swój pierwotny status potworów i dzięki “Zmierzchowi” stały się błyszczącymi pluszakami, ale na litość, wampirem mimo wszystko albo się jest, albo nie. Przypominam, że wampiry to jednak stwory martwe; sam wynalazek półwampira, wyprodukowany przez panią Meyer, jest absurdalny i nielogiczny, ale półwampir, który dopiero w pięknym wieku nastu lat dowiaduje się, że nim jest? Wybacz, ale nie.
Idźmy dalej: naprawdę pierwsze, co robisz po przyjechaniu do kogoś, to nie wizyta w toalecie i chociaż chwila odpoczynku, ale koncert fortepianowy...?
Absurdu ciąg dalszy. Facet, który widzi Małgosię pierwszy raz w życiu, z miejsca pała do niej wieczną, nieskończoną miłością? Dobre sobie. I żąda od niej natychmiastowego określenia, czy chce z nim być (a jak nie zechce, to foch z przytupem i melodyjką, wyjeżdżam i będę angstować)? Po niespełnia dwudziestu czterech godzinach znajomości? Chyba zabiłabym gościa śmiechem po tekście “czas byś i ty się określiła”. Inna rzecz, że ona natychmiast zaczyna mówić o nim “mój ukochany” i ogólnie wielka tró loff.
Małgosia jest płytka jak brodzik i emocjonalnie niedojrzała, skoro:
    a) traktuje swojego byłego (którego notabene rzuciła przez smsa), który przejechał sporą odległość by się z nią zobaczyć i by spytać o powody jej decyzji jak wroga numer jeden albo jak trędowatego żebrzącego podkościołem (nie, nikt, kto czytał “Zmierzch”, nie kupuje już tekstu “jestem potworem, mogę cię zjeść, omg, uciekaj”, pani Meyer bardzo starannie pokazała, że to tylko taka wymówka, bo tak naprawdę nie ma żadnego zagrożenia),
    b) drze się na Anthony’ego bo zgodził się spędzić czas z kimś innym niż z nią i ostentacyjnie cierpi (ujawnia się jej zaborczość i zupełna niedojrzałość do związku), twierdzi, że Anthony “nie pokazuje, że ją kocha”, bo raz poszedł do kogoś w gości, czym “ją zranił” (to w sumie najbardziej beznadziejny i facepalmiczny moment w całym opowiadaniu),
    c) chcąc zrobić Anthony’emu na złość pokazowo flirtuje z Atrhurem, chociaż Grace jest w nią wpatrzony jak w obrazek i taka manipulacja może go zranić, ale rozumiem, to nieistotne.
Idźmy dalej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Justyna ucieka, bo nie było żadnych sygnałów, że źle jej się żyje. Mam wrażenie, że nie bardzo wiedziałaś, co zrobić z tą postacią i tylko Ci zawadzała, więc wysłałaś ją na jakieś bliżej nieokreślone drzewo.
Decyzja Anthony’ego o wyjeździe do Volterry jest jeszcze bardziej idiotyczna i nieuzasadniona niż ucieczka Justyny. Jego motywy wskazują na początki schizofrenii albo Alzheimera, skoro nie pamięta, co Małgosia mówiła mu w poprzednim rozdziale (wiesz, coś tam “porzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek”, parafrazując oczywiście). Poza tym, co oni wszyscy z tą Volterrą i “pojadę do Volturi, żeby mnie zabili”? To po prostu bezczelna kalka ze “Zmierzchu”.
Dalej, po co ten wątek z dekorowaniem sali, skoro nie wnosi on do fabuły absolutnie nic?
Same zajścia w Volterze są do bólu przewidywalne, jasne, że Anthony’emu nic nie będzie i będą żyli długo i szczęśliwie, zastanawiam się tylko, po co ta mimoza Małgosia tak chętnie chwaliła się swoimi niesamowitymi umiejętnościami przed Volturi. A gdy pojawił się wątek z krukiem i przyznawaniem się do swojego dziedzictwa, tylko czekałam, aż okaże się, że Małgosia jest jakąś księżniczką mrocznych elfów czy czymś takim. Cóż, lata krążenia po blogowych opowiastkach... Oczywiście, miałam rację. Małosia jest księżniczką (może nie do końca elfów, ale i tak jest cool i przemieszcza się między światami), a do tego posiada wypaśną Moc. Dla nikogo nie stanowi tajemnicy, że skoro można władać wszystkimi żywiołami, a do tego umiejętność tę mają nieliczni, to na pewno ma ją Małgosia (i pewnie nie tylko, obstawiam cztery żywioły plus jakiś jeszcze wypaśniejszy dodatek). Proszę Cię, trzeba znać umiar przy kreowaniu postaci, bo inaczej wychodzą takie ultrawypaśne merysójki, o których nikt tak naprawdę nie chce czytać (ale o tym dalej).
Małgosia, ledwo się pojawiła w innym świecie, zdążyła rozstrzygnąć spór między wampirem i wilkołakiem. W tej scenie brakuje już tylko kolorowych kucyponków tańczących na tęczy strzelającej z ich serduszek na widok cudownej księżniczki.  

Bohaterowie - 1/8
Małgosia, czyli podręcznikowa Mary Sue. Oszałamiająco piękna i równie skromna, odstawia “Jezioro Łabędzie” skacząc przez strumień, poza byciem księżniczką i władaniem niesamowitą Mocą, posiada również cztery wampirze umiejętności (podczas, gdy nawet pani Meyer zdołała ograniczyć się do jednej umiejętności na postać). Rozmawia ze zwierzaczkami, bawi się z wróbelkami w berka, ma w ręku zielony badylek, a za nią bieży baranek. Znów kalka ze “Zmierzchu” - Edward, który nie widzi jej myśli. Kolejny wypaśny dar: może rozkazywać innym, a oni muszą słuchać (wygodne, prawda?). I do tego ma prorocze sny. Tak, a co się będziemy ograniczać! Rzecz jasna, czołowa Marysia Zuzia musi mieć całe stadko wielbicieli (podczas czytania naliczyłam chyba pięciu czy sześciu adoratorów), którzy niemal biją się o nią (Anthony i Alec). Małgosia jest bardzo pewna siebie, wyszczekana i genialna, nikt jej nie podskoczy - szkoda tylko, że rzuca tekstami na poziomie podstawówki (“och, nie jesteś tu królową, tipsiaro, zrobię ci taką siarę, że się rozpłaczesz” - w skrócie jej przemowa do Meredith).
A teraz bardziej na poważnie. Serio chciałabym chociaż raz, czytając, pomyśleć sobie: jaka ta Małgosia biedna, tyle się na nią zwaliło, tyle ma problemów. Ale nie dałaś mi do tego okazji. Małgosia nie wzbudza sympatii, wręcz przeciwnie. Dzięki takiej kreacji tej postaci dość ciężko czytało mi się Twoje opowiadanie. Jest irytująca i groteskowa, poza tym bohaterowie, których przedstawia się jako ideał, nie są czytelnikowi w żaden sposób bliscy, nie można się do nich przywiązać.   
Pozostałym bohaterom przypisałaś jedną, góra dwie cechy. Wyjątki stanowią Justyna, Edward, Bella, Esme i Anthony, którzy charakteru nie mają wcale i nie umiem powiedzieć o nich absolutnie nic, chociaż tekst przeczytałam dwukrotnie.
Meredith jest zatem pusta i arogancka, Taylor egoistyczny, Atrhur wpatrzony w Małgosię jak pies, imię Alice jest synonimem do “piszcząca stylistka”, Emmet to tępy osiłek (a szkoda, bo w książce była to jedyna postać, którą dało się lubić), a Rosalie to kolejny pustak.  

Styl, język - 4/8
Styl jest dość toporny. Układasz zbyt dużo zdań pojedynczych. Większość z nich spokojnie dałoby się posklejać w złożone; tekst byłby o wiele płynnejszy i lepiej by się czytało.
Przeanalizujmy chociażby pierwszy akapit:  
Siedziałam na parapecie, płacząc. Ponownie wyjrzałam przez okno. Było ciepło, świeciło słońce. (te zdania można spokojnie połączyć w jedno zdanie złożone) Taka pogoda zupełnie nie pasowała do tego, co działo się ze mną. Ostatnie dni w tym mieście, a ja siedzę w domu i użalam się nad sobą.  - czyli opis aktualnego stanu fizycznego i psychicznego bohaterki, następnie podajesz jego przyczynę: Już za niecałe 48 godzin miałam opuścić Rapid City, by przeprowadzić się z mamą i siostrą do małego, deszczowego miasteczka Forks w stanie Waszyngton.  - i nagle wziuuuum! w ramach tego samego akapitu przeskakujesz do tematu zupełnie niezwiązanego z poprzednimi zdaniami: Nie miałam taty. Zginął na skutek ataku dzikiego zwierzęcia, gdy razem z siostrą miałyśmy po 6 lat. - i tyle, żadnych emocji podczas mówienia o dość tragicznej śmierci ojca, równie dobrze bohaterka mogłaby mówićo tym, że wczoraj jadła pierogi.
W dalszych rozdziałach następuje stopniowa poprawa stylu, widać, że się rozwijasz, nie czyta się już tak ciężko.
Poza wszystkim: “chodzić z kimś”? Myślałam, że przestaje się używać tego sformułowania zaraz po skończeniu podstawówki.

Opisy, kreacja świata przedstawionego - 0/8
Wklejanie zdjęć zamiast pisania opisów to najgorsza zbrodnia na tekście i lenistwo do potęgi nieskończonej. Opowiadanie polega na - uwaga - opowiadaniu, nie pokazywaniu, jak coś wygląda. Powinnaś operować słowem, nie obrazem.
Zupełnie nie występują opisy uczuć bohaterów. Podobno Małgosia była bardzo nieszczęśliwa, przez konieczność przeprowadzki, ale ani trochę tego nie czuć. Nie wystarczy powiedzieć “była nieszczęśliwa”, trzeba jeszcze to pokazać w tekście.
Poza tym chronologiczne wypisywanie drobnych czynności jest bez sensu. Akapity w stylu: “Położyłam się spać. Obudziłam się. Była piąta. Poczytałam trochę. Poszłam na śniadanie. Zjadłam trochę jajecznicy. Potem kolejne trochę. Przeżułam starannie.” nie wnoszą nic do opowiadania, a jedynie nudzą i irytują.
Kreacja świata przedstawionego właściwie nie istnieje. Oczywiście nie klikałam w linki do obrazków, po pierwsze dlatego, że czytałam sobie pdfa nie mając dostępu do internetu, po drugie dlatego, że nie toleruję takich praktyk w opowiadaniach. Albo opowiadasz, albo robisz komiks. W związku z tym nie mam zielonego pojęcia, jak wyglądają miejsca i postacie w Twoim świecie.

Logika, spójność - 2/8
Mój pierwszy wniosek: przespałaś wszystkie lekcje przyrody i biologii. I geografii. Po pierwsze: pantery nie występują w stanie Waszyngton. Żadna z czterech odmian pantery nie występuje w Ameryce. Naprawdę. Po drugie: wąż przyjacielem wróbelka? Serio?
Drugi wniosek: przespałaś większość lekcji języka angielskiego i żyjesz w supełnym odseparowaniu od kultury amerykańskiej. Amerykanie naprawdę nie są w stanie wymówić imienia Małgosia. Choćby nie wiem jak się starali, prędzej się zaplują niż to wymówią. To samo dotyczny zdrobnienia Lulusia. To mniej więcej tak, jakbyś chciała z dnia na dzień zacząć płynnie czytać po węgiersku. No nie da się.
Poza tym sam fundament opowiadania jest nielogiczny, o czym już pisałam wyżej.  

Pozwolę sobie napisać krótkie podsumowanie powyższego. Nie ma ratunku dla tego opowiadania, ponieważ jest od podstaw przeżarte absurdem, brakiem logiki i marysuizmem. Jeśli masz zamiar kontynuować pisanie, lepiej zacznij coś zupełnie nowego. I zacznij od rozpisania szczegółowego planu wydarzeń, co pozwoli uniknąć nielogiczności Dokładnie przemyśl, jacy mają być Twoi bohaterowie: niech mają zarówno zalety, jak i wady - wady są ważne, bo przybliżają czytelnikowi postać. Nie dawaj im tak hojnie tylu niesamowitych umiejętności. Zwłaszcza, że żadna z umiejętności Małgosi nie miała znaczącego wpływu na fabułę. Niech zdolności Twoich bohaterów wnoszą coś do opowiadania. Więcej - niech każde zdanie wnosi coś do opowiadania. Ogranicz liczbę bohaterów. Widać, że nie radzisz sobie, gdy jest ich tak dużo jak w tym opowiadaniu, przez co wysyłasz Justynę na drzewo, a reszta jest pozbawiona charakterów, zlewa się w jakąś jedną masę i w sumie dla czytelnika jest jak tapeta na ścianie - może i ładna, ale po co patrzeć na tapetę?
Poćwicz pisanie opisów. Zarówno miejsc, jak i postaci. I uczuć. Wszystkiego. Tworzenia opisów da się nauczyć, trzeba tylko poświęcić na to trochę czasu. Ćwiczenia takie rozwijają i kształtują również styl.

Poprawność - 5/5
Tekst jest poprawny, wychwyciłam jedynie kilka błędów. Oczywiście nie twierdzę, że wyłapałam wszystkie, tekstu jest dużo, a fabuła mnie miejscami przytłaczała, więc mogłam coś przeoczyć.

Rozdział 1
by odwrócić swoje myśli od wyjazdy - wyjazdu.

Rozdział 5
Cały czas wpatrywała się tempo w podłogę. - tępo.

Rozdział 9
Jego ukochana pokiwała głową w zaprzeczeniu. - kiwanie głową oznacza potwierdzenie, a kręcenie oznacza zaprzeczenie. Tak w skrócie. I nie, nie można na odwrót.

Rozdział 22
czemu los mnie tak każe? - karze.

Rozdział 33
zdjęłam byty - buty.

Dodatkowe punkty od Magdy
(- 2) za zdjęcia zamiast opisów.  

Łącznie puntków jest 19, co daje ocenę niedostateczną.

2 komentarze:

  1. Nie mam ci za złe że tyle zajęła ta ocena. Dziękuję Ci za nią, mimo że jest dość przykra. Mam świadomość, że to opowiadanie nie jest za dobre, piszę je tylko ze względu na moją koleżankę. Całkowicie akceptuję ocenę niedostateczną. Prawda jest taka, że tak naprawdę nie mam za dużo lat, ciągle się uczę, dlatego dzięki za słowa krytyki, przyda mi się w przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że pewne rzeczy ujęłam zbyt ostro, za co przepraszam.
      Część kwestii należy przemyśleć, inne wyćwiczyć - i kiedyś może być naprawdę dobrze. Zachęcam do zaczęcia czegoś nowego, co pozwoliłoby Ci się rozwinąć.
      Pozdrawiam i życzę powodzenia!

      Usuń