Magda ocenia opowiadanie: jak-jedna-mala-rzecz-zmienia-zycie
Pierwsze wrażenie - 2/10
Moje
pierwsze wrażenie było skrajnie negatywne. Wiem, że były jakieś zmiany
na onecie i teraz wszystko tam wygląda tak, jak wygląda, ale jednak...
Odrzuca. Nagłówek prezentuje się dość kiczowato z tym wielkim księżycem i
uskrzydloną, czarno-białą dzieweczką. Napis nachodzi na jej brzuch, co
wygląda dość niechlujnie. A treść napisu również trąci kiczem, prawie
jak Pałlo Koelo.
Adres jest nieco zbyt długi, ale da się go zapamiętać.
Plusem jest czytelny kolor i rozmiar czcionki.
Dodatki - 5/5
Jest porządek, nie mam do czego się przyczepić.
Treść - 9/40
Fabuła, pomysł, oryginalność - 2/8
Mam
wrażenie, że nie masz żadnego konkretnego pomysłu na to opowiadanie.
Już sam początek mocno kuleje, a dalej jest właściwie tylko gorzej. Ale
po kolei.
Przeprowadzka
nie jest oryginalnym motywem. W sumie trudno o coś bardziej oklepanego
jeśli chodzi o blogowe opowiadania. Poza tym zupełnie, no zupełnie nie
rozumiem, PO CO ta cała przeprowadzka, oczywiście pomijając fakt, że ma
to tylko wsadzić bohaterki pomiędzy ultrawspaniałych Cullenów. Bo na
dobrą sprawę: w Widelcach siostry i tak będą chodzić do szkoły z
normalnymi ludźmi, ogólnie mieć styczność ze światem. Przecież nie jest
tak, że w Forks mieszkają tylko wampiry. I po drugie, skoro już upierasz
się, że mają się przeprowadzić, to dlaczego bez matki i ojczyma? Oni
mają zakaz wstępu na dzielnię Cullenów? Także to pierwsza rzecz, która
zupełnie do mnie nie przemawia, a to przecież fundament całego
opowiadania.
Dalej
uwaga czysto techniczna: rozdział nie kończy się w momencie, w którym
zamkniesz Worda danego dnia, serio. Rozdział powinien tworzyć jakąś
logiczną całość i kończyć się w sposób, który zaciekawi czytelnika na
tyle, by wrócił na kolejną część. W dalszej części tekstu jest nieco
lepiej pod tym względem, ale początek to - wybacz - porażka.
Skupmy
się zatem na naczelnym spojlerze opowiadania, czyli sytuacji z krwią w
parku podczas spaceru z Jasonem, która jest absurdalna. Dziewczę
zobaczyło kilka kropel krwi i WTEM ujawnia się jej wampirza natura.
Zamiast potrząsnąć głową i uznać, że jest przemęczona i jej odbija, jak
zobiłaby każda normalna nastolatka, Małgosia rusza w dziki, wampirzy
galop - no właśnie, taki spojler dla wszystkich, którzy czytali
“Zmierzch”, żeby przypadkiem nie trzymać czytelnika w napięciu. Zostawia
faceta, z którym niedługo musi się rozstać (a ponoć rozpacza z tego
powodu; ja w takiej sytuacji zostałabym w tym parku choćbym miała paść
trupem) i biegnie do domu. A dalej jest jeszcze bardziej absurdalnie:
Małgosia streszcza siostrze swoje działania, po czym beztrosko idzie do
lustra podziwiać swoje odbicie. Ja bardzo przepraszam, jeśli moje
pytanie Cię urazi, ale czytałaś w ogóle to, co napisałaś?
Nie
kupuję również historii opowiedzianej przez Merry (notabene, skąd ta
moda na mówienie rodzicom po imieniu? “Mamo” jest lamerskie?) i Sida. Ukryte wampirzyctwo...?
Ja rozumiem, że wampiry straciły swój pierwotny status potworów i
dzięki “Zmierzchowi” stały się błyszczącymi pluszakami, ale na litość,
wampirem mimo wszystko albo się jest, albo nie. Przypominam, że wampiry
to jednak stwory martwe; sam wynalazek półwampira, wyprodukowany przez
panią Meyer, jest absurdalny i nielogiczny, ale półwampir, który dopiero
w pięknym wieku nastu lat dowiaduje się, że nim jest? Wybacz, ale nie.
Idźmy
dalej: naprawdę pierwsze, co robisz po przyjechaniu do kogoś, to nie
wizyta w toalecie i chociaż chwila odpoczynku, ale koncert
fortepianowy...?
Absurdu
ciąg dalszy. Facet, który widzi Małgosię pierwszy raz w życiu, z
miejsca pała do niej wieczną, nieskończoną miłością? Dobre sobie. I żąda
od niej natychmiastowego określenia, czy chce z nim być (a jak nie
zechce, to foch z przytupem i melodyjką, wyjeżdżam i będę angstować)? Po
niespełnia dwudziestu czterech godzinach znajomości? Chyba zabiłabym
gościa śmiechem po tekście “czas byś i ty się określiła”. Inna rzecz, że
ona natychmiast zaczyna mówić o nim “mój ukochany” i ogólnie wielka tró
loff.
Małgosia jest płytka jak brodzik i emocjonalnie niedojrzała, skoro:
a) traktuje swojego byłego (którego notabene rzuciła przez smsa), który
przejechał sporą odległość by się z nią zobaczyć i by spytać o powody
jej decyzji jak wroga numer jeden albo jak trędowatego żebrzącego
podkościołem (nie, nikt, kto czytał “Zmierzch”, nie kupuje już tekstu
“jestem potworem, mogę cię zjeść, omg, uciekaj”, pani Meyer bardzo
starannie pokazała, że to tylko taka wymówka, bo tak naprawdę nie ma
żadnego zagrożenia),
b) drze się na Anthony’ego bo zgodził się spędzić czas z kimś innym niż
z nią i ostentacyjnie cierpi (ujawnia się jej zaborczość i zupełna
niedojrzałość do związku), twierdzi, że Anthony “nie pokazuje, że ją
kocha”, bo raz poszedł do kogoś w gości, czym “ją zranił” (to w sumie
najbardziej beznadziejny i facepalmiczny moment w całym opowiadaniu),
c) chcąc zrobić Anthony’emu na złość pokazowo flirtuje z Atrhurem,
chociaż Grace jest w nią wpatrzony jak w obrazek i taka manipulacja może
go zranić, ale rozumiem, to nieistotne.
Idźmy
dalej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Justyna ucieka, bo nie było
żadnych sygnałów, że źle jej się żyje. Mam wrażenie, że nie bardzo
wiedziałaś, co zrobić z tą postacią i tylko Ci zawadzała, więc wysłałaś
ją na jakieś bliżej nieokreślone drzewo.
Decyzja
Anthony’ego o wyjeździe do Volterry jest jeszcze bardziej idiotyczna i
nieuzasadniona niż ucieczka Justyny. Jego motywy wskazują na początki
schizofrenii albo Alzheimera, skoro nie pamięta, co Małgosia mówiła mu w
poprzednim rozdziale (wiesz, coś tam “porzebuję cię bardziej niż
kiedykolwiek”, parafrazując oczywiście). Poza tym, co oni wszyscy z tą
Volterrą i “pojadę do Volturi, żeby mnie zabili”? To po prostu bezczelna
kalka ze “Zmierzchu”.
Dalej, po co ten wątek z dekorowaniem sali, skoro nie wnosi on do fabuły absolutnie nic?
Same
zajścia w Volterze są do bólu przewidywalne, jasne, że Anthony’emu nic
nie będzie i będą żyli długo i szczęśliwie, zastanawiam się tylko, po co
ta mimoza Małgosia tak chętnie chwaliła się swoimi niesamowitymi
umiejętnościami przed Volturi. A gdy pojawił się wątek z krukiem i
przyznawaniem się do swojego dziedzictwa, tylko czekałam, aż okaże się,
że Małgosia jest jakąś księżniczką mrocznych elfów czy czymś takim. Cóż,
lata krążenia po blogowych opowiastkach... Oczywiście, miałam rację.
Małosia jest księżniczką (może nie do końca elfów, ale i tak jest cool
i przemieszcza się między światami), a do tego posiada wypaśną Moc. Dla
nikogo nie stanowi tajemnicy, że skoro można władać wszystkimi
żywiołami, a do tego umiejętność tę mają nieliczni, to na pewno ma ją
Małgosia (i pewnie nie tylko, obstawiam cztery żywioły plus jakiś
jeszcze wypaśniejszy dodatek). Proszę Cię, trzeba znać umiar przy
kreowaniu postaci, bo inaczej wychodzą takie ultrawypaśne merysójki, o
których nikt tak naprawdę nie chce czytać (ale o tym dalej).
Małgosia,
ledwo się pojawiła w innym świecie, zdążyła rozstrzygnąć spór między
wampirem i wilkołakiem. W tej scenie brakuje już tylko kolorowych
kucyponków tańczących na tęczy strzelającej z ich serduszek na widok
cudownej księżniczki.
Bohaterowie - 1/8
Małgosia, czyli podręcznikowa Mary Sue.
Oszałamiająco piękna i równie skromna, odstawia “Jezioro Łabędzie”
skacząc przez strumień, poza byciem księżniczką i władaniem niesamowitą
Mocą, posiada również cztery wampirze umiejętności (podczas, gdy nawet
pani Meyer zdołała ograniczyć się do jednej umiejętności na postać).
Rozmawia ze zwierzaczkami, bawi się z wróbelkami w berka, ma w ręku
zielony badylek, a za nią bieży baranek. Znów kalka ze “Zmierzchu” -
Edward, który nie widzi jej myśli. Kolejny wypaśny dar: może rozkazywać
innym, a oni muszą słuchać (wygodne, prawda?). I do tego ma prorocze
sny. Tak, a co się będziemy ograniczać! Rzecz jasna, czołowa Marysia
Zuzia musi mieć całe stadko wielbicieli (podczas czytania naliczyłam
chyba pięciu czy sześciu adoratorów), którzy niemal biją się o nią
(Anthony i Alec). Małgosia jest bardzo pewna siebie, wyszczekana i
genialna, nikt jej nie podskoczy - szkoda tylko, że rzuca tekstami na
poziomie podstawówki (“och, nie jesteś tu królową, tipsiaro, zrobię ci
taką siarę, że się rozpłaczesz” - w skrócie jej przemowa do Meredith).
A
teraz bardziej na poważnie. Serio chciałabym chociaż raz, czytając,
pomyśleć sobie: jaka ta Małgosia biedna, tyle się na nią zwaliło, tyle
ma problemów. Ale nie dałaś mi do tego okazji. Małgosia nie wzbudza
sympatii, wręcz przeciwnie. Dzięki takiej kreacji tej postaci dość
ciężko czytało mi się Twoje opowiadanie. Jest irytująca i groteskowa,
poza tym bohaterowie, których przedstawia się jako ideał, nie są
czytelnikowi w żaden sposób bliscy, nie można się do nich przywiązać.
Pozostałym
bohaterom przypisałaś jedną, góra dwie cechy. Wyjątki stanowią Justyna,
Edward, Bella, Esme i Anthony, którzy charakteru nie mają wcale i nie
umiem powiedzieć o nich absolutnie nic, chociaż tekst przeczytałam
dwukrotnie.
Meredith
jest zatem pusta i arogancka, Taylor egoistyczny, Atrhur wpatrzony w
Małgosię jak pies, imię Alice jest synonimem do “piszcząca stylistka”,
Emmet to tępy osiłek (a szkoda, bo w książce była to jedyna postać,
którą dało się lubić), a Rosalie to kolejny pustak.
Styl, język - 4/8
Styl
jest dość toporny. Układasz zbyt dużo zdań pojedynczych. Większość z
nich spokojnie dałoby się posklejać w złożone; tekst byłby o wiele
płynnejszy i lepiej by się czytało.
Przeanalizujmy chociażby pierwszy akapit:
Siedziałam na parapecie, płacząc. Ponownie wyjrzałam przez okno. Było ciepło, świeciło słońce. (te zdania można spokojnie połączyć w jedno zdanie złożone) Taka
pogoda zupełnie nie pasowała do tego, co działo się ze mną. Ostatnie
dni w tym mieście, a ja siedzę w domu i użalam się nad sobą. - czyli opis aktualnego stanu fizycznego i psychicznego bohaterki, następnie podajesz jego przyczynę: Już
za niecałe 48 godzin miałam opuścić Rapid City, by przeprowadzić się z
mamą i siostrą do małego, deszczowego miasteczka Forks w stanie
Waszyngton. - i nagle wziuuuum! w ramach tego samego akapitu przeskakujesz do tematu zupełnie niezwiązanego z poprzednimi zdaniami: Nie miałam taty. Zginął na skutek ataku dzikiego zwierzęcia, gdy razem z siostrą miałyśmy po 6 lat.
- i tyle, żadnych emocji podczas mówienia o dość tragicznej śmierci
ojca, równie dobrze bohaterka mogłaby mówićo tym, że wczoraj jadła
pierogi.
W dalszych rozdziałach następuje stopniowa poprawa stylu, widać, że się rozwijasz, nie czyta się już tak ciężko.
Poza wszystkim: “chodzić z kimś”? Myślałam, że przestaje się używać tego sformułowania zaraz po skończeniu podstawówki.
Opisy, kreacja świata przedstawionego - 0/8
Wklejanie
zdjęć zamiast pisania opisów to najgorsza zbrodnia na tekście i
lenistwo do potęgi nieskończonej. Opowiadanie polega na - uwaga -
opowiadaniu, nie pokazywaniu, jak coś wygląda. Powinnaś operować słowem,
nie obrazem.
Zupełnie
nie występują opisy uczuć bohaterów. Podobno Małgosia była bardzo
nieszczęśliwa, przez konieczność przeprowadzki, ale ani trochę tego nie
czuć. Nie wystarczy powiedzieć “była nieszczęśliwa”, trzeba jeszcze to
pokazać w tekście.
Poza
tym chronologiczne wypisywanie drobnych czynności jest bez sensu.
Akapity w stylu: “Położyłam się spać. Obudziłam się. Była piąta.
Poczytałam trochę. Poszłam na śniadanie. Zjadłam trochę jajecznicy.
Potem kolejne trochę. Przeżułam starannie.” nie wnoszą nic do
opowiadania, a jedynie nudzą i irytują.
Kreacja
świata przedstawionego właściwie nie istnieje. Oczywiście nie klikałam w
linki do obrazków, po pierwsze dlatego, że czytałam sobie pdfa nie
mając dostępu do internetu, po drugie dlatego, że nie toleruję takich
praktyk w opowiadaniach. Albo opowiadasz, albo robisz komiks. W związku z
tym nie mam zielonego pojęcia, jak wyglądają miejsca i postacie w Twoim
świecie.
Logika, spójność - 2/8
Mój
pierwszy wniosek: przespałaś wszystkie lekcje przyrody i biologii. I
geografii. Po pierwsze: pantery nie występują w stanie Waszyngton. Żadna
z czterech odmian pantery nie występuje w Ameryce. Naprawdę. Po drugie:
wąż przyjacielem wróbelka? Serio?
Drugi
wniosek: przespałaś większość lekcji języka angielskiego i żyjesz w
supełnym odseparowaniu od kultury amerykańskiej. Amerykanie naprawdę nie
są w stanie wymówić imienia Małgosia. Choćby nie wiem jak się starali,
prędzej się zaplują niż to wymówią. To samo dotyczny zdrobnienia
Lulusia. To mniej więcej tak, jakbyś chciała z dnia na dzień zacząć
płynnie czytać po węgiersku. No nie da się.
Poza tym sam fundament opowiadania jest nielogiczny, o czym już pisałam wyżej.
Pozwolę
sobie napisać krótkie podsumowanie powyższego. Nie ma ratunku dla tego
opowiadania, ponieważ jest od podstaw przeżarte absurdem, brakiem logiki
i marysuizmem. Jeśli masz zamiar kontynuować pisanie, lepiej zacznij
coś zupełnie nowego. I zacznij od rozpisania szczegółowego planu
wydarzeń, co pozwoli uniknąć nielogiczności Dokładnie przemyśl, jacy
mają być Twoi bohaterowie: niech mają zarówno zalety, jak i wady - wady
są ważne, bo przybliżają czytelnikowi postać. Nie dawaj im tak hojnie
tylu niesamowitych umiejętności. Zwłaszcza, że żadna z umiejętności
Małgosi nie miała znaczącego wpływu na fabułę. Niech zdolności Twoich
bohaterów wnoszą coś do opowiadania. Więcej - niech każde zdanie wnosi
coś do opowiadania. Ogranicz liczbę bohaterów. Widać, że nie radzisz
sobie, gdy jest ich tak dużo jak w tym opowiadaniu, przez co wysyłasz
Justynę na drzewo, a reszta jest pozbawiona charakterów, zlewa się w
jakąś jedną masę i w sumie dla czytelnika jest jak tapeta na ścianie -
może i ładna, ale po co patrzeć na tapetę?
Poćwicz
pisanie opisów. Zarówno miejsc, jak i postaci. I uczuć. Wszystkiego.
Tworzenia opisów da się nauczyć, trzeba tylko poświęcić na to trochę
czasu. Ćwiczenia takie rozwijają i kształtują również styl.
Poprawność - 5/5
Tekst
jest poprawny, wychwyciłam jedynie kilka błędów. Oczywiście nie
twierdzę, że wyłapałam wszystkie, tekstu jest dużo, a fabuła mnie
miejscami przytłaczała, więc mogłam coś przeoczyć.
Rozdział 1
by odwrócić swoje myśli od wyjazdy - wyjazdu.
Rozdział 5
Cały czas wpatrywała się tempo w podłogę. - tępo.
Rozdział 9
Jego
ukochana pokiwała głową w zaprzeczeniu. - kiwanie głową oznacza
potwierdzenie, a kręcenie oznacza zaprzeczenie. Tak w skrócie. I nie,
nie można na odwrót.
Rozdział 22
czemu los mnie tak każe? - karze.
Rozdział 33
zdjęłam byty - buty.
Dodatkowe punkty od Magdy
(- 2) za zdjęcia zamiast opisów.
Łącznie puntków jest 19, co daje ocenę niedostateczną.
Nie mam ci za złe że tyle zajęła ta ocena. Dziękuję Ci za nią, mimo że jest dość przykra. Mam świadomość, że to opowiadanie nie jest za dobre, piszę je tylko ze względu na moją koleżankę. Całkowicie akceptuję ocenę niedostateczną. Prawda jest taka, że tak naprawdę nie mam za dużo lat, ciągle się uczę, dlatego dzięki za słowa krytyki, przyda mi się w przyszłości.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że pewne rzeczy ujęłam zbyt ostro, za co przepraszam.
UsuńCzęść kwestii należy przemyśleć, inne wyćwiczyć - i kiedyś może być naprawdę dobrze. Zachęcam do zaczęcia czegoś nowego, co pozwoliłoby Ci się rozwinąć.
Pozdrawiam i życzę powodzenia!